Na przyjazd Mahmuda Ahmadineżada w podnieceniu czekał nie tylko cały Uniwersytet Columbia, na którym wygłosił wykład, ale i nowojorskie media. "Zły wylądował", złowieszczo ogłosił rano na pierwszej stronie bulwarowy dziennik "Daily News". Stacje telewizyjne w całości relacjonowały spotkanie prezydenta ze studentami.
W Nowym Jorku, najbardziej żydowskim z miast Ameryki, wypowiedzi Ahmadineżada o konieczności "zbadania prawdy o Holokauście" czy potrzebie "wymazania Izraela z mapy świata" uczyniły z niego wroga publicznego numer jeden. Zapraszając go na uczelnię, prezydent Uniwersytetu Columbia Lee Bollinger naraził się na gwałtowne ataki środowisk żydowskich.
Większość ze studentów uniwersytetu, z którymi rozmawiałem, stała jednak po stronie szefa uczelni. - Nawet gdyby to był Hitler, uważam, że należałoby mu pozwolić tu wystąpić. Trzeba umieć spojrzeć w oczy złu - mówił mi Michael Cohen pochodzący z Izraela.
Sam Bollinger szybko rozwiał obawy, że spotkanie będzie dla Ahmadineżada przyjemnym spacerkiem. - Panie prezydencie, przejawia pan wszelkie cechy drobnego i okrutnego dyktatora - przywitał swego gościa. Bollinger wyjaśnił, że słuchanie "odpychających idei" nie oznacza poparcia dla nich.
Zaraz jednak zaczął w ostrych słowach krytykować Ahmadineżada za łamanie praw człowieka, odmowę współpracy z ONZ w sprawie programu nuklearnego i prześladowania homoseksualistów. Dodał, że wypowiedzi irańskiego prezydenta kwestionujące historyczną wiedzę o Holokauście świadczą, że albo jest "bezczelnie prowokatorski", albo "szokująco niedouczony".