– Jeden dzień do zwycięstwa! Pani prezydent! – skanduje tłum zwolenników Hillary Clinton zgromadzonych w domu kultury w Scranton. To 70-tysięczne senne miasto położone wśród malowniczych wzgórz północno-wschodniej Pensylwanii było w ostatnich dniach jednym z głównych frontów zaciekłej walki o demokratyczną nominację prezydencką. W niedzielę wieczorem był tu Barack Obama. W poniedziałek skoro świt przyjechała – po raz kolejny w ostatnich tygodniach – była pierwsza dama.
Jak wynika z sondaży, Hillary Clinton powinna wygrać w dzisiejszych prawyborach. Ale choć jeszcze parę miesięcy temu jej przewaga nad Obamą dochodziła do 20 punktów procentowych, dziś wynosi zaledwie parę punktów. To zdecydowanie za mało, by zacząć odrabiać wyraźną stratę, jaką ma do Obamy po dotychczasowych prawyborach w innych stanach.
Ale w ten słoneczny poranek odziana w jaskrawoczerwony długi żakiet ze srebrnymi guzikami i uśmiechnięta od ucha do ucha kandydatka sprawia wrażenie pewnej swego.
Na ścianie w przestronnym wnętrzu domu kultury, który w swym pierwszym wcieleniu był masońską świątynią, ktoś rozwiesił wielki transparent: „Scranton to terytorium Clintonów”. To prawda i to z wielu względów.
– Nasze korzenie w Scranton sięgają mojego dziadka i babki, którzy osiedli tu wraz z dziećmi – przypomina senator Clinton, choć wszyscy zebrani znakomicie wiedzą, że to właśnie tu urodził się i wychował jej ojciec i tu został pochowany.