Jan Pietrzak wydawał się szczęśliwym człowiekiem: miał 24 lata, piękną, poślubioną w lecie tego roku żonę i nowy dom niedaleko bazy marines Camp Pendleton na południu Kalifornii. Wcześniej wrócił cały i zdrowy ze służby w Iraku. W połowie października on i jego 26-letnia żona Quiana zostali zamordowani – jak się okazuje, najprawdopodobniej przez byłych kolegów Pietrzaka. Oboje zostali związani, zakneblowani i zabici strzałami w tył głowy. Żona Pietrzaka była przed śmiercią w brutalny sposób napastowana seksualnie.

Władze oskarżyły o dokonanie zabójstwa czterech marines w wieku od 18 do 21 lat. Dwóch z nich służyło pod dowództwem Pietrzaka, który był mechanikiem. Wszyscy przyznają się do udziału w napadzie, ale nie do morderstwa. Trzej twierdzą, że egzekucję wykonał najmłodszy, szeregowy Emrys John. Jak wynika z dokumentów, motywem działania całej czwórki był rabunek (policja znalazła u nich rzeczy pochodzące z domu Pietrzaków). Nie jest jasne, co skłoniło ich do takiego okrucieństwa.

– Ciężko nam objąć umysłem takie bestialstwo – powiedział amerykańskim mediom zajmujący się sprawą prokurator okręgowy Rod Pacheco.

Pietrzak, który urodził się w Polsce, ale wychował na Brooklynie, wstąpił do marines w 2003 roku. W 2005 roku wyjechał na osiem miesięcy do Iraku. Jego matka Henryka Pietrzak-Varga przyznała w wypowiedzi dla lokalnej telewizji, że liczyła się z możliwością, iż jej syn może zginąć podczas tej misji. – Ale zginąć w taki sposób, we własnym domu! Marines mają być dla siebie jak bracia. Co to są za bracia? – powiedziała pani Pietrzak-Varga.