73-letni Josef Fritzl, „potwór z Amstetten”, został skazany na dożywocie po zaledwie czterodniowym procesie. Ośmioosobowa ława przysięgłych podjęła decyzję jednogłośnie. Josef Fritzl został uznany za winnego wszystkich zarzucanych mu czynów: zabójstwa, gwałtu, kazirodztwa, uwięzienia, wymuszenia i niewolnictwa. Wyrok jest prawomocny, ponieważ prokurator i obrońca nie skorzystali z prawa odwołania.
Podczas ogłaszania wyroku Fritzl nie zakrywał twarzy. Spoglądał prosto w obiektywy kamer i aparatów. Na pytania, czy rozumie i przyjmuje wyrok i jest świadomy jego konsekwencji– porozumiał się wzrokiem ze swoim obrońcą Rudolfem Mayerem. – Przyjmuję – powiedział spokojnym głosem. – Żałuję z całego serca. Niestety, nie mogę już niczego zmienić – stwierdził w ostatnim słowie. Mówił wolno, ocierając oczy chusteczką. Według jego adwokata Fritzl nie chce apelacji, bo uważa wyrok za sprawiedliwy.
Dożywotniego zamknięcia w zakładzie psychiatrycznym żądała prokurator Christiane Burkheiser, argumentując, że „rozmiar przestępstw popełnionych przez oskarżonego jest niewyobrażalny”. – On nie może nigdy opuścić zakładu zamkniętego. To niebezpieczny psychopata. Zagraża każdemu z nas. W każdej chwili mógłby popełnić kolejną zbrodnię – ostrzegała.
Najpoważniejszym zarzutem wysuniętym wobec Fritzla było nieudzielenie pomocy jednemu z siedmiorga dzieci, które urodziły się w wyniku gwałtów na własnej córce. Noworodek się udusił, a Fritzl spalił jego ciało. Do tragedii doszło w 1996 roku. – Z premedytacją zabił swoje dziecko. Z orzeczenia sądowego wynika niezbicie, że Fritzl nie uczynił nic, by uratować noworodka – dowodziła Burkheiser, wymachując kartkami papieru.
– Nieprawda. Fritzl nie był obecny w bunkrze podczas śmierci syna. Dbał o dziecko. Przyniósł nawet do bunkra wyprawkę dla noworodka – bronił oskarżonego adwokat Rudolf Mayer. Gdyby oskarżony nie został uznany za winnego śmierci dziecka, którego zwłoki spalił w piecu centralnego ogrzewania, nie dostałby więcej niż 15 lat więzienia.