Oczy i uszy władzy ludowej

W czasach Mao komitety sąsiedzkie były na pierwszej linii walki, decydowały o przydziale mieszkań i zawieraniu małżeństw. Władze i dziś mogą liczyć na wścibskie emerytki

Aktualizacja: 01.09.2008 02:57 Publikacja: 01.09.2008 02:54

Większość członków komitetów sąsiedzkich to emeryci

Większość członków komitetów sąsiedzkich to emeryci

Foto: Rzeczpospolita

65-letnia Tang Liqin przesiadywała przez trzy tygodnie z dwiema sąsiadkami na stołeczku przy ogrodzeniu osiedla Wanshoulu numer 15 w Pekinie. Upał czy deszcz, popołudniowy smog czy poranny chłód, pilnowały spokoju.

– Od tej bramy aż do tamtego rogu – wyjaśnia pani Tang. Przez cały ten czas, gdy na zmianę z dwiema innymi ochotniczymi trójkami sąsiedzkimi pilnowały tego odcinka, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

– Raz jakiś człowiek zostawił koło bramy torbę. Ale zaraz po nią wrócił – mówi pani Tang, gdy pytam o najbardziej pamiętne wydarzenie z jej warty.

Ochotników w charakterystycznych białych koszulkach z nazwą lokalnego browaru (sponsora igrzysk), czerwonych czapeczkach, z czerwonymi opaskami na ramieniu było podczas igrzysk w Pekinie około miliona. Za tym gigantycznym przedsięwzięciem kryły się komitety sąsiedzkie. To one organizowały na osiedlach olimpijskie straże.

Dzięki komitetom władze w każdej chwili mogą się dowiedzieć, kto kogo odwiedza i dlaczego to robi

– Zajmujemy się wieloma rzeczami – wyjaśnia dyżurna w siedzibie komitetu, pokazując mi wielką niebieską tablicę, na której widnieją schemat organizacyjny i szczegółowe dane o mieszkańcach. Ilu ma stałe zameldowanie w innym miejscu, ilu zameldowanych na osiedlu mieszka gdzie indziej. Ile osób ma wykształcenie wyższe, ile średnie, ile podstawowe, a ile nie ma żadnego. Ile kobiet, ilu mężczyzn, ile osób w poszczególnych kategoriach wiekowych.

Za czasów Mao komitety sąsiedzkie stały na pierwszej linii niegasnącej walki klasowej. Dzięki donosicielstwu wychwytywały wszelkie burżuazyjne, antyrewolucyjne postawy i czyny. Gdy było trzeba, wymierzały słuszną karę. Mała ruchliwość populacji i brak mieszkań sprawiały, że wszyscy w sąsiedztwie wiedzieli o sobie wszystko, nie wyłączając najbardziej intymnych spraw. Wraz z postępem reform i przemianami społecznymi komitety straciły na znaczeniu. Ich rola ograniczała się coraz częściej do organizowania rozrywek dla mieszkańców: tańców, turniejów karcianych, kursów angielskiego dla emerytów.

Renesans nastąpił podczas epidemii SARS w 2003 roku. Wścibskie emerytki i rencistki dostały do ręki potężne narzędzie w postaci termometru. Jeden telefon do władz w sprawie sąsiada „wykazującego objawy choroby” mógł oznaczać przymusową kwarantannę w szpitalu zakaźnym. SARS przeminął, ale przyszły igrzyska.

Peng Ding, mieszkający w osiedlu niezależny publicysta i dysydent, zajął kiedyś w organizowanym przez komitet konkursie brydżowym drugie miejsce. Na tym kończą się jego miłe skojarzenia z tą instytucją. Gdy w zeszłym roku został przez bezpiekę poddany aresztowi domowemu, komitet sąsiedzki wspierał osiłków przysłanych do pilnowania jego drzwi. W razie potrzeby – dzwoniąc do komitetu – władza może w każdej chwili się dowiedzieć, czy jest w domu, kto go odwiedza.

– To współczesna wersja maoistowskiej wojny ludowej. Ci ludzie to oczy i uszy władzy, jej bezwolni słudzy – mówi Peng.

Obcokrajowcom trudno zaakceptować styl pracy ochotniczek.– Parę starszych kobiet stale ma mnie na oku. Raz, gdy przez kilka dni mieszkali u mnie znajomi, zaczęły mnie nachodzić w moim własnym mieszkaniu i wypytywać: kto to, dlaczego? – denerwuje się mieszkająca w osiedlu Koreanka. Ale większość mieszkańców nie ma takich zastrzeżeń.– Trzeba docenić to, co robią. Przecież wszystkim zależy, by w osiedlu panowały spokój i miła atmosfera – mówi młoda dziewczyna, którą pytam o pracę komitetu.

Teoretycznie komitety wyłaniane są przez mieszkańców i nie podlegają rządowi. Ale dyżurna w biurze komitetu przyznaje, że jego działalność finansowana jest przez władze dzielnicy. I milknie, wyjaśniwszy, że „zakazano jej rozmawiać z zagranicznymi dziennikarzami”, i odsyła mnie do urzędu dzielnicy.

– Nikomu nie zabroniliśmy rozmawiać – zapewnia wicesekretarz lokalnej organizacji partyjnej pani Zheng Huiqin. Postanawia mi pomóc. Udaje się ze mną do siedziby komitetu przy Wanshoulu. Tym razem jego przedstawicielki są bardziej skore do rozmowy. Opowiadają o codziennej pracy polegającej między innymi na rozstrzyganiu sporów sąsiedzkich i konfliktów małżeńskich. I o wysiłkach, jakie podjęto na czas igrzysk, by zapewnić ich spokojny przebieg.

Gdy pytam panią Tang, co mogłoby zakłócić spokój, wzrusza ramionami. Po chwili pochyla się do mnie i ścisza głos.- Ci z Falun Gong mogą próbować rozlepić na ścianach plakaty – wyjaśnia szeptem. Przed miesiącem pani Tang i jej koleżanki przeszły próbę generalną. Na sygnał, że dzieje się coś złego, miały jak najszybciej powiadomić najbliższego policjanta.

– Zdążyłyśmy w czasie krótszym niż trzy minuty – chwali się pani Tang. Wróg nie ma szans.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: p.gillert@rp.pl

65-letnia Tang Liqin przesiadywała przez trzy tygodnie z dwiema sąsiadkami na stołeczku przy ogrodzeniu osiedla Wanshoulu numer 15 w Pekinie. Upał czy deszcz, popołudniowy smog czy poranny chłód, pilnowały spokoju.

– Od tej bramy aż do tamtego rogu – wyjaśnia pani Tang. Przez cały ten czas, gdy na zmianę z dwiema innymi ochotniczymi trójkami sąsiedzkimi pilnowały tego odcinka, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

Pozostało 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021