– Zajmujemy się wieloma rzeczami – wyjaśnia dyżurna w siedzibie komitetu, pokazując mi wielką niebieską tablicę, na której widnieją schemat organizacyjny i szczegółowe dane o mieszkańcach. Ilu ma stałe zameldowanie w innym miejscu, ilu zameldowanych na osiedlu mieszka gdzie indziej. Ile osób ma wykształcenie wyższe, ile średnie, ile podstawowe, a ile nie ma żadnego. Ile kobiet, ilu mężczyzn, ile osób w poszczególnych kategoriach wiekowych.
Za czasów Mao komitety sąsiedzkie stały na pierwszej linii niegasnącej walki klasowej. Dzięki donosicielstwu wychwytywały wszelkie burżuazyjne, antyrewolucyjne postawy i czyny. Gdy było trzeba, wymierzały słuszną karę. Mała ruchliwość populacji i brak mieszkań sprawiały, że wszyscy w sąsiedztwie wiedzieli o sobie wszystko, nie wyłączając najbardziej intymnych spraw. Wraz z postępem reform i przemianami społecznymi komitety straciły na znaczeniu. Ich rola ograniczała się coraz częściej do organizowania rozrywek dla mieszkańców: tańców, turniejów karcianych, kursów angielskiego dla emerytów.
Renesans nastąpił podczas epidemii SARS w 2003 roku. Wścibskie emerytki i rencistki dostały do ręki potężne narzędzie w postaci termometru. Jeden telefon do władz w sprawie sąsiada „wykazującego objawy choroby” mógł oznaczać przymusową kwarantannę w szpitalu zakaźnym. SARS przeminął, ale przyszły igrzyska.
Peng Ding, mieszkający w osiedlu niezależny publicysta i dysydent, zajął kiedyś w organizowanym przez komitet konkursie brydżowym drugie miejsce. Na tym kończą się jego miłe skojarzenia z tą instytucją. Gdy w zeszłym roku został przez bezpiekę poddany aresztowi domowemu, komitet sąsiedzki wspierał osiłków przysłanych do pilnowania jego drzwi. W razie potrzeby – dzwoniąc do komitetu – władza może w każdej chwili się dowiedzieć, czy jest w domu, kto go odwiedza.
– To współczesna wersja maoistowskiej wojny ludowej. Ci ludzie to oczy i uszy władzy, jej bezwolni słudzy – mówi Peng.
Obcokrajowcom trudno zaakceptować styl pracy ochotniczek.– Parę starszych kobiet stale ma mnie na oku. Raz, gdy przez kilka dni mieszkali u mnie znajomi, zaczęły mnie nachodzić w moim własnym mieszkaniu i wypytywać: kto to, dlaczego? – denerwuje się mieszkająca w osiedlu Koreanka. Ale większość mieszkańców nie ma takich zastrzeżeń.– Trzeba docenić to, co robią. Przecież wszystkim zależy, by w osiedlu panowały spokój i miła atmosfera – mówi młoda dziewczyna, którą pytam o pracę komitetu.