Kto stał na czele tego spisku? Komu świat zawdzięcza ocalenie?
Na czele spisku stał generał Iwan Aleksandrowicz Sierow.
Sierow!? Czy pan wie, jaką rolę ten człowiek odegrał w historii Polski!? Był to jeden z największych w historii katów narodu polskiego.
Tak, wiem. Sam w sowieckich archiwach znalazłem informacje świadczące o tym, że Sierow w 1940 roku nadzorował między innymi operację katyńską. Liczba zbrodni popełnionych przez tego czekistę jest olbrzymia. Ma na rękach krew setek tysięcy ludzi. Bez wątpienia był on straszliwym zbrodniarzem. Problem jednak w tym, że zbrodniarze też chcą żyć. A Sierow mieszkał w Moskwie, na którą w wypadku wojny atomowej w pierwszej kolejności spadłyby pociski nuklearne. Sierow nie ratował więc świata dlatego, że był dobrym człowiekiem.
W październiku 1962 roku, gdy Chruszczow wysłał na Kubę kilkadziesiąt pocisków nuklearnych, Amerykanie rzeczywiście mogli poczuć się zagrożeni.
I poczuli się. Tak naprawdę jednak zagrożenia nie było. Pociski na Kubie były bowiem niegroźne.
Niegroźne? Przecież w ciągu kilku sekund mogły uderzyć w Waszyngton czy Nowy Jorku.
Po odpaleniu – tak. Problem w tym, że ich odpalenie zajęłoby wiele godzin pracy. To nie były rakiety gotowe do startu w przygotowanych wcześniej silosach. Gdyby Sowieci chcieli je wystrzelić w Amerykę, musieliby najpierw ustawić wyrzutnie, potem ustawić rakiety na sztorc i je zatankować, potem włączyć cały sprzęt. A wszystko to działo się w sytuacji, gdy Amerykanie mieli całkowite panowanie w powietrzu. Wszystko, co dzieje się na Kubie, widzieli jak na dłoni. Gdyby Sowieci zabrali się za szykowanie rakiet do startu, Amerykanie mieliby wiele czasu na ich zniszczenie. Szanse na to, żeby jakakolwiek rakieta została wystrzelona z Kuby w stronę USA, były równe zeru.
Czegoś tu nie rozumiem. Skoro Amerykanie widzieli, że pociski na Kubie są niegroźne, to dlaczego to Pieńkowski miał uratować świat?
Po pierwsze dlatego, że to on przekazał Amerykanom wszelkie dane techniczne dotyczące rakiet sowieckich przetransportowanych na Kubę. To on powiedział im, że ich uruchomienie zajmie wiele czasu. Najważniejsze jest jednak coś innego. Amerykanie obawiali się, że choć wojna może zacząć się od Kuby, to największe zagrożenie będą stanowiły dla nich setki rakiet międzykontynentalnych, które – jak im się wydawało – Sowieci mieli na swoim terytorium. Bali się, że jak rozpocznie się konflikt, to Moskwa natychmiast odpali te pociski. Dlatego, gdyby zdecydowali się na zniszczenie rakiet na Kubie, to jednocześnie musieliby zaatakować terytorium sowieckie. Pieńkowski unaocznił im, że żadnego zagrożenia nie było i podobne działania były niepotrzebne. Że Sowieci nie mają żadnych rakiet międzykontynentalnych, którymi mogliby uderzyć w amerykańskie miasta.
Stąd spokojne zachowanie Kennedy'ego?
Tak, Amerykański prezydent wiedział, że Chrusczow blefuje. Nie przestraszył się i – wbrew namowom wielu doradców – nie nacisnął czerwonego guzika. Kennedy spokojnie przetrzymał wojnę nerwów i dał Sowietom ultimatum, że jeżeli natychmiast nie wycofają się z wyspy, to zniszczy ich rakiety. Zmusił ich w ten sposób do podkulenia ogona i ucieczki z Kuby. Kennedy upokorzył Związek Sowiecki i Chruszczowa. Gdyby Ameryka, dzięki Pieńkowskiemu, nie wiedziała, że komuniści są tacy słabi – najprawdopodobniej wybuchłaby III wojna światowa. Nie podjęłaby ryzyka.
Jak wpadł Pieńkowski?
Według oficjalnej wersji wydarzeń, której do dziś trzymają się rosyjscy historycy, Pieńkowski stał się nieostrożny. Udało się go podobno namierzyć w momencie, gdy nawiązał kontakt z agentem brytyjskiego wywiadu. A raczej agentką. Pieńkowski miał się spotkać na ulicy z pewną Brytyjką, która pchała przed sobą wózek z dzieckiem, i wręczył jej tajemniczą bombonierkę. Wtedy mieli wkroczyć do akcji obserwujący go czekiści...
Słyszę w pana głosie powątpiewanie.
Słusznie. Cała ta historia to bowiem wielka bzdura. Proszę pamiętać, że KGB nigdy nie mówi prawdy. Nigdy nie zdradza swoich metod działania. Na tym polega właśnie praca tajnych służb. Opiera się właśnie na tajności i dezinformacji. Prawda na temat dekonspiracji Pieńkowskiego jest niestety bardzo brutalna. Zdemaskowali go Amerykanie.
Amerykanie?
Tak. Ponieważ Amerykanie byli przekonani, iż Sowieci dysponują olbrzymim potencjałem nuklearnym, sami zbroili się po zęby. Lotniskowce, rakiety, bombowce strategiczne, głowice nuklearne, okręty atomowe. Oczywiście wspaniale napędzało to gospodarkę. Zamówienia Pentagonu wzrastały, produkcja szła pełną parą, co zapewniało setki tysięcy miejsc pracy. Ludzie się bogacili. I nagle pojawił się jakiś Pieńkowski, który powiedział: to wszystko nieprawda. Sowieci nic nie mają. Wszystkie wasze wysiłki są niepotrzebne. To, co ujawnił Pieńkowski, powodowało, że wszystkie amerykańskie zbrojenia były całkowicie pozbawione sensu.
To wielu ludziom w USA musiało się nie spodobać.
Delikatnie powiedziane. To wielu ludzi w USA doprowadziło do czarnej rozpaczy. Postanowili się więc pozbyć Pieńkowskiego. Wystarczył kontrolowany przeciek, szepnięcie kilku słówek sowieckim towarzyszom i KGB bez problemu namierzyło kreta.
W swojej książce opisuje pan, jak zarzucono na niego sieć.
To była znakomicie przeprowadzona operacja. Jedna z najbardziej misternych akcji KGB. Majstersztyk, który powinien być analizowany w szkołach służb specjalnych. Pieńkowskiego śledziły dziesiątki ludzi. Codziennie zmieniali ubrania i peruki, żeby pułkownik nie zorientował się, że jest śledzony. Agentami byli wszyscy otaczający go ludzie – sprzedawczynie w sklepie, kierowcy, sprzątaczki, woźni. Pieńkowski mieszkał w bloku dla sowieckich prominentów nad rzeką Moskwą. KGB wysiedliło rodzinę, która mieszkała nad nim. Wywiercono w podłodze niewielką dziurkę, przez którą 24 godziny na dobę obserwowano jego gabinet. Gabinet, w którym robił zdjęcia tajnych dokumentów. Podpatrywano go również przez balkon. Jego mieszkanie było regularnie przeszukiwane. Wiedziano o nim wszystko...
Zaskakujące dla wielu czytelników może okazać się to, co napisał pan o dalekosiężnych skutkach działalności Pieńkowskiego. To, że ten człowiek zniszczył Związek Sowiecki.
Komunizm jest systemem, który nie może współistnieć z normalnym światem. Jest to bowiem system permanentnej nędzy, terroru, szarości i beznadziei. Porównuję to do dwóch sklepów, które stoją na tej samej ulicy. Jeden to rozwalająca się rudera, której półki świecą pustkami, a obsługa to banda chamów. Drugi jest zaś czysty i świetnie zaopatrzony. Sklepikarze są bardzo mili. Właściciel pierwszego sklepu ma dwie możliwości, jeżeli nie chce splajtować. Albo doprowadzi do porządku własny sklep, albo może podpalić sklep sąsiada. Chruszczow nie był oczywiście w stanie naprawić Związku Sowieckiego, bo komunizm jest systemem niereformowalnym, jego treścią jest właśnie permanentna nędza...
...pozostało mu więc podpalić sklep sąsiada.
Dokładnie. Ten głupiec naprawdę wierzył, że przy pomocy swoich potężnych, a jak wiemy bezużytecznych bomb, zniszczy zgniły świat kapitalistyczny. I rewolucja zatriumfuje na całym globie. Skoro nie da się naprawić Związku Sowieckiego, to Związek Sowiecki musi zapanować nad całą planetą. Tak, żeby nikt nie mógł wybierać i nikt nie mógł porównywać.
Z planu nic nie wyszło.
Nie, i Związek Sowiecki od tego czasu zaczął gnić. Prędzej czy później musiał się zawalić. Nie był w stanie wytrzymać konkurencji z wolnym światem kapitalistycznym. Towarzysz Stalin powtarzał, że Sowiety nie mogą handlować surowcami, bo będzie to początkiem ich końca. Co zrobił Chruszczow po kryzysie kubańskim? Zbudował rurociąg gazowy i zaczął sprzedawać sowieckie zasoby naturalne. Zawalenie się komunizmu było wówczas tylko kwestią czasu. Potrwało to już tylko 30 lat. Była to zasługa Pieńkowskiego.
Wiemy, co się stało z Pieńkowskim, a jaką cenę za spisek zapłacił Sierow?
Postąpiono z nim dość delikatnie. Został tylko zdegradowany. Pozbawiono go wszelkich wpływów. Gorzej skończyło się to dla innego spiskowca, marszałka Siergieja Siemionowicza Biriuzowa, który dwa lata później zginął w wypadku lotnicznym.
Co ciekawe, sprawa źle się skończyła także dla Chruszczowa.
W październiku 1964 roku Chruszczow przebywał na urlopie na Krymie. Nagle został wezwany na plenum Komitetu Centralnego. Jak to?! Plenum bez zgody towarzysza Chruszczowa!? Do Moskwy przyjechał wściekły. A tam już był przygotowany pucz. Breżniew i spółka pozbawili go władzy. Uznali, że katastrofa, upokorzenie związane z kryzysem kubańskim było tak wielkie, że Chruszczow nie może już być przywódcą. Zdawali sobie doskonale sprawę, że z jego winy autorytet Związku Sowieckiego legł w gruzach. Że kwestią czasu jest rozpad imperium. Chruszczow musiał za to zapłacić.
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego pozwolono mu żyć? Dlaczego przeżył ten pucz?
To było ustalenie między czołowymi aparatczykami sowieckimi. Umowa, jaką zawarli po tym, jak wyeliminowali fizycznie Berię w 1953 roku. Postanowiono wówczas, że zasada mordowania ustępujących przywódców zostanie zawieszona. Przywódcy będą odchodzili i usuwali się w cień, nie przeszkadzając swoim następcom. W ten sposób do sowieckiej mafijnej rodziny wprowadzono nową zasadę. I na świecie pojawiła się nowa funkcja – były przywódca Związku Sowieckiego. Pierwszym człowiekiem, który ją sprawował, był Nikita Siergiejewicz Chruszczow.
Naprawdę nazywa się Władimir Rezun, był agentem sowieckiego wywiadu wojskowego GRU. W 1978 roku uciekł do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka do dziś. Do Rosji nie może wrócić, bo wydany na niego wyrok śmierci pomimo upadku Związku Sowieckiego nie został uchylony. Suworow jest autorem wielu niezwykle popularnych książek o sowieckich służbach specjalnych i wojnie między Hitlerem a Stalinem (m.in. „Akwarium", „Żołnierze wolności", „Lodołamacz" czy „Dzień »M«"). Prace Suworowa doprowadzają do wściekłości nadwornych historyków Kremla, którzy o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej do dziś piszą w duchu sowieckiej propagandy. Właśnie nakładem wydawnictwa Rebis ukazała się najnowsza książka Suworowa „Matka diabła" o sprawie Pieńkowskiego i kryzysie kubańskim.