Denerwuję się, kiedy idę na wystawę artysty, którego lubię: żeby tylko nie dał plamy. W przypadku młodego twórcy, docenionego zaraz po debiucie, ogarnia mnie panika – czy aby splendory nie okazały się przedwczesne.
Kilka lat temu „za Rogalskim” pojechałam nawet do Zielonej Góry. Teraz wystarczyło pofatygować się do Zamku Ujazdowskiego, gdzie prezentowane jest „Echo”.
Uff! Rogalski nie zawiódł. Co więcej, przywraca mi wiarę w twórczy intelekt. Bo nie wystarczy umieć malować, żeby malować. Trzeba mieć coś do powiedzenia używając rąk i farb.
Tym razem artysta podywagował sobie na temat odbić. Różnych. Refleksów w pamięci, w uchu, w oku, w świadomości. Ktoś/coś wysłało sygnał, który w niego zapadł. A teraz wraca – na obrazach. Wątek odbić już pojawiał się w jego twórczości (seria „Obrazów podobnych”). Były też lustrzane obrazy rzeczywistości. Pokazane nieostro, w zaparowanych szybach lub zwierciadłach. Teraz przyszła kolej na echo symboliczne. Jak wyrazić jego istotę, ideę? Proszę zobaczyć na wystawie w CSW.
W tytułowym cyklu „Echo” Rogalski zastosował prostszy chwyt: czterokrotne powtórzył ten sam motyw; cztery rysunki dwóch połączonych okręgów, wypełnionych grafitową materią. Umieścił prace na równoległych ścianach czterech sal w amfiladzie. Za każdym razem rysunek staje się coraz mniejszy. Daje wrażenie znikającego punktu. Echa, które z każdym odbiciem cichnie.