Niezależny od mód, umiejący łączyć wyrafinowane piękno z głębokim, ważnym przekazem.
Za namową ojca najpierw studiował i obronił dyplom na Wydziale Inżynierii Sanitarnej i Wodnej Politechniki Warszawskiej. Na całkowite przesterowanie planów zdecydował się w obliczu śmiertelnego zagrożenia: wykryto u niego ziarnicę złośliwą. Miał wtedy 26 lat – gdy wygrał walkę o życie, postanowił je lepiej wykorzystać.
A zatem: studia na Akademii Sztuk Pięknych (dyplom 1981 rok), praca dydaktyczna na uczelni, pierwsze liczące się wystawy w stołecznej Galerii Foksal. Potem będzie ich więcej, w wielu znaczących galeriach, w tym – przepiękny pokaz w Zachęcie w 2004 roku. Mimo to nigdy nie stał się twórcą topowym. Moim zdaniem nie miał na to szans. Był za poważny, wymagający od odbiorcy myślącej wrażliwości, choć jednocześnie trudno jego pracom odmówić wielkiej plastycznej urody.
Za jego największy talent uważam umiejętność przekształcania indywidualnych przeżyć i obserwacji w uniwersalne prawdy. Od dawna zajmowała go duchowa sfera naszego bytu i pytanie, co jest po drugiej stronie. Ale odejście z tego świata przedstawiał spokojnie, niemal pogodnie – jako podróż na drugi brzeg, też malowniczy. Żadnych śladów dramatu, żadnej szarpaniny z losem. Ot, łagodne zatapianie się w niebyt.
Nie każdy zauważał, że częsty motyw jego obrazów to łódź Charona; nie tyle łódź, co trumna. Że płynący przez szerokie wody pies zanurza się we własne odbicie; że człowiek istnieje jedynie "w domyśle", poprzez ciemną sylwetkę cienia bądź ślady odciśnięte w śniegu. Symboliczne prace, w których odczytywałam stałą świadomość znikomości naszej materialnej obecności na ziemi. I ogromną, nieograniczoną przestrzeń dla człowieczego ducha.