Koji Kamoji. Obrazy z kamieni

Koji Kamoji, polsko-japoński artysta dostał Nagrodę im. Cybisa za 2015 rok.

Aktualizacja: 30.10.2016 20:47 Publikacja: 30.10.2016 18:02

Foto: materiały prasowe

Nagroda im. Cybisa to hołd składany twórcom z dużym dorobkiem, zazwyczaj niemłodym (rok temu dostał ją Wojciech Fangor). W kapitule są tylko artyści – laureaci z poprzednich lat. Ani urzędnicy, ani kulturalny establishment nie majstrują przy werdykcie, co widać po zestawie nazwisk nagrodzonych.

Do tradycji należy prezentacja prac zwycięzcy w warszawskim Domu Artysty Plastyka plus godny katalog. Był czas, kiedy tym dobrodziejstwom towarzyszyły apanaże w postaci pewnej (niewysokiej) kwoty, lecz z braku sponsorów laureaci muszą się pocieszyć okolicznościową statuetką. Ale honor jest bezcenny!

Przypadek Kojiego Kamojiego jest szczególny. Bo oto po raz pierwszy „Cybisa" wręczono twórcy urodzonemu w Japonii. Ba, ukształtowanemu w rodzinnym kraju, obciążonemu tamtejszą kulturalną schedą. Jednakże dla Kojiego miał także znaczenie pewien bardzo symboliczny fakt: otóż urodził się tego samego dnia, w którym przyszedł na świat van Gogh – tyle że wiek później.

Koji Kamoji pojawił się w Warszawie w 1959 roku, realizując „testament" stryja Umedy, tłumacza polskiej literatury na japoński. Miał wówczas 24 lata, zdobył już wcześniej wykształcenie na tokijskiej Akademii Sztuk Pięknych, lecz podjął kolejne plastyczne studia w stołecznej ASP w pracowni Artura Nachta-Samborskiego, kapisty i przyjaciela Jana Cybisa.

Profesor nie zamierzał eliminować japońskich klimatów w plastycznych poszukiwaniach swego nietypowego studenta. Dowodem jego otwartości – dyplom Kamojiego. Cykl prac „Na ścianę świątyni" nie miał nic wspólnego z obrazami malowanymi farbą na płótnie. Były to trójwymiarowe obiekty z wyciętymi dziurami. Pamiętajmy, że miało to miejsce w 1966 roku i podobna ekstrawagancja musiała szokować grono pedagogiczne.

Właśnie poprzez swą osobność, skłonności kontemplacyjno-filozoficzne, Kamoji zbliżył się do awangardowych twórców skupionych wokół warszawskiej Galerii Foksal. Nieoczekiwanie sztuka abstrakcyjna okazała się kulturowym łącznikiem. Kamoji zaprzyjaźnił się z Henrykiem Stażewskim, prawie o dwa pokolenia starszym od niego konstruktywistą; znalazł porozumienie z Edwardem Krasińskim, Zbigniewem Gostomskim. Związek z warszawskim „gniazdem awangardy" oparł się upływowi czasu, czego dowodem udział Kamojiego w jubileuszowym pokazie na 50-lecie galerii, a było to w marcu tego roku.

A co zaprezentował w Galerii DAP? Podczas wernisażu – siebie. Nie przesadzam – laureat wystąpił w japońskim stroju, takiej krótszej wersji kimona.

Najważniejsze oczywiście są obrazy. Jest jasno, świetliście. Prawie 30 kompozycji z ostatnich 15 lat. Biel obrazów odcina się od perłowoszarych ścian.

Obrazów? To swoiste „wizualne haiku". Utwory malowane powietrzem, fakturą użytych materii, niekiedy minimalnie draśnięte ołówkiem. Najwyraźniejsze są doklejone... kamyczki. Małe – także pomalowane na biało. Większe – czarne bazaltowe kostki – rozstawione zostały w kilku miejscach na podłodze galerii.

Koji od dawna uważał kamienie za „kości ziemi". Tworząc z nimi kompozycje, powoływał się na ogrody zen. Bez wątpienia pierwszy przypadek, gdy podczas oglądania prac laureata „Cybisa" czułam się jak... w japońskiej świątyni.

Wystawa „Rzeka. Słowa i obrazy" do 30 listopada.

Rzeźba
Rzeźby Abakanowicz wkroczyły na Wawel. Jej drapieżne ptaki nurkują wśród drzew
Rzeźba
Salvador Dalí : Rzeźby mistrza surrealizmu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu