Reklama

Rozmowa z Leonem Tarasewiczem

W Pracowni Przestrzeni Malarskiej, prowadzonej przez Leona Tarasewicza i Pawła Susida przy ulicy Spokojnej 15 jest wielkie okno, przez które wychodzi się na rozległe podwórze.

Publikacja: 02.10.2011 10:17

Leon Tarasewicz

Leon Tarasewicz

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Red

Profesor zaszczepił  na nim dalie, aby – jak sam mówi - przywrócić świat który powoli odchodzi wypierany przez trawniki i tuje. Do ogrodzenia przylega gołębnik. Profesor ma się czym zająć.

Waliły, matecznik profesora, oddalone są od Warszawy o 230 km. Pokonuje tę drogę kilka razy w miesiącu.

Rz: Ma Pan prawo jazdy?

Leon Tarasewicz:

Zrobiłem je już po studiach. Mój pierwszy samochód – żuk, którego kupiłem na szwagra rolnika, nazywał się Pershing One. Kiedy przyjechałem do Warszawy, ciągle gasł mi na światłach, ale miałem białostockie tablice rejestracyjne, więc mi wybaczali. Tym żukiem byłem w Berlinie, Sztokholmie, Wilnie, Mińsku...

Reklama
Reklama

Nie jest to uciążliwe? W przemieszczanie się między Waliłami a Warszawą inwestuje Pan pewnie sporo energii.

L.T:

Takie są realia. Sztuką zajmują się ludzie w centrach intelektualnych, a w kraju nad Wisłą jest to Warszawa. Przeprowadzka niczego by nie zmieniła, nawet gdybym zamieszkał w stolicy jeździłbym do Berlina, Wenecji, Kielc. To jest taki zawód, że człowiek dzieli się swoim artystycznym zapisem w miejscach, gdzie ludzie tego chcą i stwarzają mu do tego warunki. Opuszczenie Walił zrobiłoby ze mnie emigranta, a na to nie mam ochoty.  Nie miałem innego wyjścia jak połączyć dwa światy: mieszkanie na Białostocczyźnie, w rezerwacie przyrody i bycie w miejscach, gdzie mogę zajmować się sztuką.

Warszawa

Leon Tarasewicz wykłada malarstwo na stołecznej Akademii Sztuk Pięknych. Jego pracownia, początkowo na Wydziale Malarstwa, od 2009 roku jest częścią Wydziału Sztuki Mediów i Scenografii.

Zmiana lokalizacji nie była kwestią błahą, zwłaszcza dla studentów profesora, którzy musieli stoczyć zaciętą batalię z władzami uczelni aby móc zmienić wydział razem z pracownią. Kiedy przechodzę przez wspomniane  okno przy ulicy Spokojnej, oprócz profesora spotykam także czwórkę tegorocznych absolwentów jego pracowni (wystawę ich prac dyplomowych można oglądać w Bochenska Gallery do 10.10).

Elżbieta Król:

Reklama
Reklama

Byliśmy już w trakcie pracy z profesorem, kiedy kazano nam zmienić pracownię i prowadzącego. Mamy tylko cztery lata (pierwszy rok odbywa się poza pracowniami dyplomowymi) żeby rozwijać się pod okiem wybranego profesora, przerwanie tego procesu byłoby pozbawione sensu.

Justyna Kisielewicz:

Na drugim roku wybieramy pracownię dyplomową i jest to najważniejszy wybór na studiach. Możesz trafić do pracowni, w której skazujesz się na totalne odmóżdżenie, gdzie codziennie rysujesz  modela i to jedyne co robisz przez następne trzy lata. Możesz też pójść do pracowni, która zapewni rozwój intelektualny i otworzy ci głowę. My taką właśnie wybraliśmy i chcieliśmy w niej zostać.

E.K.:

Tutaj mieliśmy możliwość nie tylko malowania, ale także wyjazdów na biennale, dyskusji o tym co widzimy, czytamy, malujemy, np. na korektach rozmawialiśmy nie tyle o samym obrazie i  jego detalach, ile o tym, dlaczego on w ogóle powstał, jaka byłą motywacja. To były najważniejsze pytania

J.K.:

Reklama
Reklama

I co najważniejsze – nikt nie narzucał nam swoich upodobań. Wystarczy spojrzeć na różnorodność naszych dyplomów

L.T.:

Poza tym statut akademii zakłada swobodę w wyborze zarówno pracowni jak i profesora. Mnie interesowało stworzenie takiego miejsca, w którym sam chciałbym się uczyć. Jest to swojego rodzaju kontynuacja tradycji, z którą ja zetknąłem się w pracowni Tadeusza Dominika, a on z kolei u swojego nauczyciela Jana Cybisa. Dodałem elementy kiedyś nieosiągalne: dostęp do informacji i wyjazdy na zagraniczne wystawy. Dziś możemy wsiąść w samochody i pojechać do Wenecji, czy na Documenta. Kiedy ja studiowałem były trzy książki do historii sztuki, z czarno-białymi w większości reprodukcjami.

Zmieniły się warunki, a studenci?

L.T.:

Reklama
Reklama

Kiedy ja studiowałem na akademię  przychodzili ci najbardziej niepokorni, niepogodzeni z rzeczywistością, którzy tu mogli przetrwać. Dziś możliwości ekspresji są nieporównanie większe, akademia przestała być azylem dla takich osób. W tamtych realiach studenci uczestniczyli w procesie społecznym, angażowali się w politykę.

Dzisiaj zauważam, że oni bardziej zamykają się w swoim świecie, tworzą coś prywatnego, wręcz wyalienowanego od polityki i od przemian społecznych. Jest takie ćwiczenie na pierwszych latach studiów: „Ja wobec polityki". Różnorodność postaw, jakie studenci obecnie przyjmują nasuwa wniosek, że nie ma wspólnej płaszczyzny.

Kiedyś w ogóle cały system artystyczny był wmontowany w machinę państwa. Istniały przywileje, przydziały pracowni, farb, cykliczne wystawy i obowiązkowo robione zakupy.  Teraz tego nie ma, ale w zamian ludzie mają możliwość wyjazdów.  To nie jest taki zawód, że kończysz studia, dostajesz papiery, idziesz do zakładu pracy, który się nazywa pracownia i dostajesz miesięczną pensję.

Zuzanna Ziółkowska:

Nasza sytuacja różni się od sytuacji ludzi w innych pracowniach. Pomijając poziom merytoryczny, do nas do pracowni zawsze przychodzili ludzie, którzy w życiu artystycznym uczestniczą i je tworzą.  Widzieliśmy, na jakich zasadach funkcjonują i  mieliśmy świadomość tego jak wygląda życie artystyczne, a umówmy się, nie jest łatwe. Mogliśmy dość wcześnie zdecydować, czy nam to odpowiada.

Reklama
Reklama

E.K.:

I ważne jest też to, że większość z nas, którzy w tym roku robiliśmy dyplomy, ma już za sobą inne studia (Justyna – politologię, Ela - teologię, Zuzia – dziennikarstwo, grafikę) i wcześniejszą życiową drogę, tym bardziej decyzja o przyjściu na malarstwo i do tej pracowni, była decyzją bardzo świadomą. Także nasze podejście do sztuki było inne, dzięki wcześniejszym doświadczeniom.

Z.Z.:

Kończysz studia, po których możesz podjąć pracę dającą stabilizację finansową i społeczną, ale rezygnujesz z tego, żeby malować, to świadczy o determinacji. Zresztą tak jest wszędzie  -  ludzie, którzy są najlepsi w swoich zawodach osiągają to bardzo dużym kosztem.

J.K.:

Reklama
Reklama

A jeśli chcesz malować, to musisz zdobyć środki. Ludzie mają romantyczne wyobrażenie o artystach – że jedną ręką malujemy, drugą pijemy wino a w międzyczasie palimy papierosa, a jest zupełnie prozaicznie: musimy jeść i płacić rachunki, więc pracować.

L.T.

: To jest tak samo jak w przypadku każdej innej działalności. Czy ktoś jest pisarzem, czy muzykiem, musi jakoś pozyskiwać środki, dopóki nie zacznie zarabiać na tym co kocha. Ja na przykład strugałem w drewnie figurki, żeby się utrzymać podczas studiów.

Jak wielu z tych, którzy kończą studia kontynuuje drogę artystyczną?

L.T.:

Zostaje bardzo niewielu, 2-3%. To jest zawód dla straceńców.

J.K.:

W jakimś stopniu to, że ludzie rezygnują jest związane z brakiem dyscypliny. Bycie swoim szefem to ciężka sprawa. Znam ludzi, którzy kończą akademię i nie potrafią się odnaleźć bez planu zajęć, nie potrafią po prostu wstać i malować. Trzeba mieć w sobie jakiś rygor.

Co z tym koniem?

Podczas wernisażu w galerii Klimy Bocheńskiej wpadł mi w ucho pewien komentarz: kobieta oglądając jedną  z prac, bardzo odległą od malarstwa realistycznego, stwierdziła: „całkiem ładne, ale konia by pewnie nie umiała narysować..."

L.T.:

Ja w każdym razie od dzieciństwa byłem sprawdzany, czy potrafię namalować konia. Każdy kto przychodził  do mnie do domu prosił żebym narysował konia, więc mam go opanowanego. W naszej pracowni konia co prawda nigdy nie było, ale kiedyś malowali dwa plastikowe jelenie na tle szwajcarskiego pejzażu górzystego.

E.K.:

Przecież żeby dostać się  na akademię musimy posiadać warsztat techniczny.

L.T.:

Problem polega na tym, że dyplom nie jest sprawdzeniem technicznym umiejętności malowania, bo takie rzeczy robi się w szkołach rzemieślniczych. Każdy wykorzystuje takie środki, jakich potrzebuje do przekazania swoich zamierzeń, bo dyplom jest kreacją artystyczną. Malarstwo jest zapisem myślenia, intelektu. To co oni pokazali na dyplomie, to jest zwieńczenie ich nauki na akademii.

Życzenia

L.T.:

Trzeba jeszcze zaznaczyć coś  bardzo ważnego – jeszcze nigdy nie było tylu dobrych artystów z Polski uczestniczących w międzynarodowym życiu artystycznym.

Czy ma Pan jakieś życzenia dla tegorocznych dyplomantów?

L.T.:

Aby mogli z innymi współtworzyć współczesne idee. Inne rzeczy są drugorzędne.

DyploMY z pracowni Leona Tarasewicza i Pawła Susida

24.09.- 10.10.2011, Galeria Klimy Bocheńskiej, ul. Ząbkowska 27/31, Centrum Kulturalne Koneser

Justyna Kisielewicz

26.09- 10.10.2011, MiTo. Ludwika Waryńskiego 28

Elżbieta Król „Kolor Gestu"

01-11. 10.2011, Skwer, ul Krakowskie Przedmieście 60 a

Zuzanna Ziółkowska, Coming Out - Najlepsze Dyplomy 2011, Symfonia Varsovia, ul Grochowska 272, 25.11 - 4. 12 2011

www.bochenskagallery.pl

Rzeźba
Anatomia antyku na Zamku Królewskim z kolekcji Stanisława Augusta
Rzeźba
Rzeźby Abakanowicz wkroczyły na Wawel. Jej drapieżne ptaki nurkują wśród drzew
Rzeźba
Salvador Dalí : Rzeźby mistrza surrealizmu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Reklama
Reklama