W artykule piszą:
Kilka dni temu minął rok od zaprzysiężenia Bronisława Komorowskiego. Rok zwieńczony wojenką na górze między prezydentem a premierem. Nigdy nie było chemii między nimi. Ale w pierwszych miesiącach wspólnego urzędowania tylko delikatnie się podszczypywali. Otoczenie Tuska z lubością punktowało wpadki Komorowskiego, któremu trudno było się przeistoczyć z marszałka Sejmu w statecznego prezydenta. A to chlapnął Barackowi Obamie coś o jego żonie, a to wyszło na jaw, że narobił byków ortograficznych przy pamiątkowym wpisie. Otoczenie prezydenta do dziś jest przekonane, że to Kancelaria Premiera inspirowała nieprzychylne Komorowskiemu publikacje w mediach. Prezydent odwdzięczał się prztyczkami podczas prac nad projektami ustaw. Wypracował własną metodę: pisanie do premiera listów z uwagami do rządowych projektów.
Stankiewicz i Śmiłowicz twierdzą, że Komorowski i Tusk wzajemnie blokują sobie projekty:
Tusk nie zgodził się na rozszerzenie kompetencji prezydenta i domagał się na wykreślenie zapisów. Jeden z polityków PO powiedział, że PiS wtedy włączył się do gry:
Kaczyński zrozumiał, że Tusk z Komorowskim ze sobą walczą, więc dał zielone światło swoim posłom, aby poparli propozycje prezydenta. Wiedział, że przyjęcie projektu jeszcze zaostrzy starcie wewnątrz PO. Zależało nam, by przyjąć zapisy konstytucji możliwie najlepszej jakości. Dlatego zawiesiliśmy w tej sprawie walkę polityczną. No, ale porozumienie najwyraźniej było nie w smak rządowi.