Na początku swojego wpisu na blogu w salonie24.pl Wojciechowski zadaje pytania:
Krótki kurs niezawisłości sędziowskiej przeszliśmy w Gdańsku. Władza dzwoni - prezes ruki pa szwam - tak jest, skład sędziowski pod parą, ludzie odpowiednio dobrani, zaufani, w zależności od potrzeb mogą czytać akta dwa dni albo dwie minuty. Dwie minuty... czytaj, że jak trzeba to zamkną, a jeśli życzenie, to wypuszczą... Ile takich rozmów pan prezes odbył wcześniej? Ile spraw wyznaczył na telefon, ile składów sędziowskich ustawił, ile wyroków ustalił na zamówienie? Ale czy to tylko Gdańsk? W innych sądach podobni prezesi podobnych rozmów nie prowadzą? A prokuratorzy? Jak z ich niezależnością?
Wojciechowski dziwi się, że prezes sądu tak zareagował na rozmowę z nisko postawionym urzędnikiem:
Wydaje się, że cała ta niezależność sądów i prokuratur to jest co najwyżej niezależność od opozycji. A władza, nawet z niskiego szczebla (zadzwonił rzekomy asystent szefa kancelarii premiera, czyli noszący teczkę u noszącego teczkę za premierem). A jednak wystarczyło, żeby prezes sądu okręgowego wyprężył się jak struna i zameldował - sędziowie w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej czekają na dyspozycje w imieniu pana premiera..
Pisze również o samych zachowaniu prezesa już po ujawnieniu rozmów: