Ziemkiewicz rozpoczyna od przypomnienia sytuacji sprzed około dwudziestu lat:
Kto jeszcze pamięta tragifarsę ze sprowadzaniem do kraju zwłok Witkacego? Po całym wielkim cyrku i pompie, z udziałem wszystkich możliwych oficjeli, okazało się ostatecznie, że na Pęksowym Brzyzku spoczywa jakaś Bogu ducha winna Ukrainka. Bo radzieccy bracia wykopali z cmentarza pierwsze z brzegu zwłoki, a w "priwislanskim kraju" nikt długo nie miał odwagi do zapieczętowanej przez nich trumny zajrzeć.
Choć minęło z górą dwadzieścia lat, choć byliśmy członkiem NATO i UE, niewolnicze nawyki okazały się niezwykle trwałe. Skoro radzieccy bracia zamknęli trumny po swojemu, byle się zgadzała liczba, nasz premier, prokuratorzy i inni "specjalni przedstawiciele" nie odważyli się puścić pary z gęby. Rzecz niepojęta, bo przecież - kto pamięta - tuż po tragedii w Smoleńsku ówczesny prezydent Rosji, Miedwiediew, oficjalnie zaproponował Polsce wspólną komisję śledczą. To Tusk jej nie chciał.
I kontynuuje pisząc o błędach premiera:
To Tusk, w okolicznościach do dziś niejasnych, nie wiadomo na ile mając świadomość skutków, oddał w ręce Rosjan wszelkie badania wraku i miejsca wypadku, sekcje zwłok etc., ograniczając działania polskiego rządu do robienia w kraju "pijaru", którego istotnym elementem były publiczne kłamstwa oddanej mu Ewy Kopacz o "przekopywaniu ziemi na metr w głąb" i udziale polskich anatomopatologów w badaniu zwłok.