Od jakiegoś czasu daje się zauważyć, że redaktorzy "Gazety Wyborczej" mają taką dziwną przypadłość, że prawie wszystko kojarzy się im z faszyzmem. Każdy temat - nie ważne, jak odległy - jest dobry do rozprawienia się z plagą polskich faszystów, którzy podobno szaleją i panoszą się w całym kraju. Widać to po dzisiejszym komentarzu Ewy Siedleckiej. Komentarz to reakcja na wyrok Sądu Najwyższego, który nie odwołał nałożonej przez REM na TVN kary za wyemitowanie "happeningu" Kuby Wojewódzkiego, który polegał na wtykaniu polskich flag w psie odchody.
Wydawałoby się, że wyrok to dość mało kontrowersyjny, bo symbole narodowe są chronione przez prawo, a "happening" był wyjątkowo prymitywny i czysto prowokacyjny. Nie dla Ewy Siedleckiej.
Jako Polka nie poczułam się urażona tym happeningiem, bo uważam, że dla pokazania drastycznego problemu trzeba nieraz drastycznych środków. Taki od lat jest europejski standard wolności słowa i ekspresji w debacie publicznej. (...)
Sąd Najwyższy problemu za poważny jednak nie uznał. Potraktował happening jako eksces, a nie udział w debacie publicznej, za pomocą środków wprawdzie drastycznych, ale adekwatnych do wagi problemu. Uznał, że wtykanie flag w kupy naruszyło patriotyczną wrażliwość niektórych osób i dlatego nie da się happeningu usprawiedliwić
- pisze Siedlecka. I w sumie można by zrozumieć taki argument, nawet się nim nie zgadzając, bo rzecz dotyczy po prostu kwestii wolności słowa. Problem polega jednak na tym, że nie to jest główną osią argumentu Siedleckiej.