Choć nowy szumnie zapowiadany tygodnik pod redakcją Pawła Lisickiego jeszcze nie powstał, to już wzbudza kontrowersje. Wczoraj na stronie internetowej projektu pojawił się tekst Cezarego Gmyza, w którym autor ujawnia, że matka sędziego Igora Tulei - który orzeka również w sprawach lustracyjnych - była funkcjonariuszką SB. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź lewicowych mediów, szczególnie wyczulonych na każdy przejaw słowa 'lustracja'. Jednym z pierwszych, który rzucił kamień był Waldemar Kumór z "Gazety Wyborczej", który idąc za modą zapoczątkowaną przez sędziego Tuleyę, nazwał tekst Gmyza "stosowaniem metod stalinowskich". To nic, że jego tekst porusza rzeczywisty i budzący wątpliwości problem. Gmyz po prostu udaje bezstronność.
Gmyz - po słynnej wpadce z trotylem - udaje, że zachowuje się jak bezstronny dziennikarz: pyta o swoje rewelacje różne osoby. Jedni uważają, że Tuleya nie jest bezstronny, inni - że jest.
- pisze Kumór (nawiasem mówiąc, autor pisząc o "wpadce z trotylem" miał zapewne na myśli opublikowanie informacji, które prokuratura później potwierdziła). Autor komentarza jednak - w przeciwieństwie do prawników, którzy są podzieleni - nie ma wątpliwości co do .
Wydawałoby się, że to oczywiste, że nie jest tak, iż "wina ojca idzie w syna". Dla Gmyza, tak jak dla stalinistów, jednak nie. Wstyd.
- orzeka nie bawiąc się w niuanse publicysta. A że może to oznaczać potencjalny konflikt interesów? Kto by się tym przejmował. Z pewnością nie komentator, któremu nie wystarcza porównanie Gmyza do stalinistów.