Zaklinanie „Rzeczpospolitej"

Subotnik Ziemkiewicza

Aktualizacja: 27.08.2011 13:57 Publikacja: 27.08.2011 13:51

Serdeczne pozdrowienia z Polconu, czyli dorocznego krajowego zjazdu miłośników fantastyki, gdzie właśnie robię za gościa honorowego. To znaczy, mam swą osobą umacniać morale młodych fanów, jako żywy dowód, że podobny im świr też czasem może wyrosnąć na człowieka poważnego, a nawet odnieść pewne sukcesy. W zamian mam możliwość obserwowania normalności, którą publicysta polityczny widuje rzadko. Ludzie, którzy kłębią się wokoło po terenie Targów Poznańskich tyle, że niekiedy poprzebierani są za cesarskich szturmowców, ewoków albo wróżki,  pobłyskują w słońcu rycerskimi puklerzami, względnie obnoszą realistyczne charakteryzacje na żywe trupy czy ofiary katastrof komunikacyjnych. Ale żaden z nich nie mówi niczego PiS, Platformie, SLD czy PSL. Temat wyborów nie istnieje. Poza może wzmiankami o kolejowo-drogowych horrorach przeżytych w tę stronę i zapowiadających się podczas powrotu.

Ludzie, którzy zajmują się fantastyką, wydają się poważniejsi niż większość tych, z którymi publicysta polityczny ma do czynienia na co dzień. Przede wszystkim dlatego, że oni doskonale wiedzą, co jest rzeczywistością, a co fantasmagorią, i zupełnie świadomie się tą drugą bawią. Co do polityków i różnych ich medialnych knechtów ? nie mam takiej pewności. Pal diabli, jeśli któryś z nich nie wierzy w to co robi, tylko po prostu wie, że jeśli powtarzać będzie sto razy dziennie „nasi wygrywają", to nasi ? jakkolwiek tam w końcu będzie ? mu się za to odwdzięczą.

Ale odnoszę wrażenie, że niektórzy naprawdę wierzą w magiczne skutki zaklinania rzeczywistości. Że niby mu tu w naszej gazecie  mamy taki wpływ na elity, a elity na całą resztę, że jak będziemy codziennie zamieszczać trzy teksty o tym, że Tusk jest tak przekonujący, że „doskonale się komunikuje" i „trafia w oczekiwania", że w dyskusji z Pawlakiem po prostu rozłożył Kaczyńskiego na łopatki, że sprawy w Polsce idą świetnie, autostrady, mosty, finanse publiczne i wszystko w ogóle wspaniale, a premier po prostu wymiata, i wszyscy, wszyscy są już zdecydowaniu go poprzeć... ? to rzeczywistość dostosuje się do opisu, i tak się stanie.

Pewną nowością jest, że w takim uporczywym zaklinaniu rzeczywistości istotnym wątkiem staje się zaklinanie „Rzeczpospolitej". Raz po raz „Gazeta Wyborcza", a za jej przykładem pomniejsze ekspozytury, ogłaszają w stosunkach z nami nową linię: „Od pewnego czasu widać, że »Rzeczpospolitej« powiało nowym. Już nie bezkrytyczne spojrzenie na PiS, lecz pogląd bardziej zniuansowany..." ? czaruje nas redaktor (chwilowo, bo widać z każdego napisanego zdania, że skórze polityka czuje się jednak lepiej) Mirosław Czech. A guzik tam. Jeżeli to, co piszemy o PiS od zawsze uważa pan Czech i jego towarzystwo za „bezkrytyczne spojrzenie na PiS", to pozostajemy nadal tą samą czarną sotnią i pisowskim betonem, i niech trybuna Salonu nie żywi co do tego żadnych złudzeń. Myślałem zresztą, że już się z nich wyleczyła po poprzednim takim okresie, kiedy to kokietowała, byśmy stali się gazetą PJN, i nawet mnie z oszołoma i pogrobowca ONR awansowała na wyrost w swych tekstach ? na okoliczność, że skrytykowałem wizerunkową woltę prezesa PiS ? do miana „prawicowego lidera opinii". Nic to wtedy nie pomogło, i teraz też nie pomoże.

Ja rozumiem, że komuś, kto pracuje w „Gazecie Wyborczej" słabo się mieści w głowie, że można identyfikować się z zespołem wartości, do których odwołuje się PiS (nie on jeden, ale w bieżącej debacie publicznej bez wątpienia stanowi najważniejszy taki punkt odniesienia) a jednocześnie krytycznie oceniać sposób, w jaki tym deklarowanym wartościom służy. Tak się bowiem złożyło, po różnych woltach, że obóz, po stronie którego konsekwentnie od lat opowiadała się „Wyborcza" jakąkolwiek ideę stracił już do reszty, stając się po prostu partią koryta ? koryta, do którego gotowe jest ściągnąć wszystkich, w zależności od potrzeb politycznego z prawa czy z lewa, aby tylko przyjął jej reguły gry, czyli słuchał kogo trzeba i z kim trzeba działkował. Jak już wielokrotnie pisałem, jeśli do wyboru mam tylko mafię i sektę, to zarówno poczucie smaku, jak i zdrowy rozsądek każą mi jednak wybrać sektę. Oczywiście rozumiem doskonale takich, którzy kierują się raczej swoim interesem i idą na współpracę z mafią. Ale wiara, że jeśli się zacznie nagle udawać, że „Rzeczpospolita" jakoś się zmieniła, to ona się od tego naprawdę zmieni, to coś, o czym powinni redaktorzy konkurencyjnego dziennika pogadać z redakcyjnym psychiatrą.

Ależ to nie tak, słyszę, jak poprawiają mnie czytelnicy: redaktorzy z Czerskiej dobrze wiedzą, że u was nic się nie zmieniło, oni tylko w tej zawoalowanej formie udzielają instrukcji nowemu właścicielowi gazety. Tak, przyznam, to też możliwe. „Gazeta Wyborcza" od samego zarania, od czasu, gdy Adam Michnik spopularyzował (podrzucony mu zdaniem historyków przez profesora Regulskiego) pomysł „wasz prezydent, nasz premier", czuje się takim oberkomitetem centralnym, który rzuca na swych łamach wskazania, a możni tego świata je podchwytują i wykonują. A już szczególnie upodobała sobie wskazywanie, kogo mianowicie kto powinien wyrzucić z pracy.

Ale ? to też, w nie mniejszym stopniu, temat do pogadania z psychiatrą. Ujmując to delikatnie, jeśli nowy właściciel zaplanował sobie zmiany w „Rzeczpospolitej", to ostatnią  rzeczą, jakiej potrzebuje, są zachęty ze strony redaktora Czecha i gazety, która na takich zmianach może jako jedyna zyskać. A jeśli ekipa na Czerskiej myli skutki z przyczynami, i wydaje się jej, że to ona wyznacza linię władzy, a nie podąża pilnie po linii jej wyznaczonej ? to gorzej tam, niż myślałem.

Dlatego od obcowania z publicystyką Mirosława Czecha wolę pogadać z Darthem Vaderem i Glorfindelem. Bo wiem doskonale, że oni obaj jutro wieczorem wrócą do siebie, w mniej lub bardziej koszmarnych warunkach, i znowu będą tymi, kim są na co dzień. A panu Czechowi i jego kolegom syndrom zwany fachowo „urojeniem wyższościowym" najprawdopodobniej pozostanie już na zawsze.

Serdeczne pozdrowienia z Polconu, czyli dorocznego krajowego zjazdu miłośników fantastyki, gdzie właśnie robię za gościa honorowego. To znaczy, mam swą osobą umacniać morale młodych fanów, jako żywy dowód, że podobny im świr też czasem może wyrosnąć na człowieka poważnego, a nawet odnieść pewne sukcesy. W zamian mam możliwość obserwowania normalności, którą publicysta polityczny widuje rzadko. Ludzie, którzy kłębią się wokoło po terenie Targów Poznańskich tyle, że niekiedy poprzebierani są za cesarskich szturmowców, ewoków albo wróżki,  pobłyskują w słońcu rycerskimi puklerzami, względnie obnoszą realistyczne charakteryzacje na żywe trupy czy ofiary katastrof komunikacyjnych. Ale żaden z nich nie mówi niczego PiS, Platformie, SLD czy PSL. Temat wyborów nie istnieje. Poza może wzmiankami o kolejowo-drogowych horrorach przeżytych w tę stronę i zapowiadających się podczas powrotu.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Publicystyka
Władysław Kosiniak-Kamysz: Przywróćmy pamięć o zbrodniach w Palmirach
Publicystyka
Marek Cichocki: Donald Trump robi dobrą minę do złej gry
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Minister może zostać rzecznikiem rządu. Tusk wybiera spośród 6-7 osób
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Biskupi muszą pokazać, że nie są gołosłowni
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Niemcy przestraszyły się Polski, zmieniają podejście do migracji