Jeśli nie, nic straconego. Proszę sobie zerknąć w poradnik, specjalnie opracowany przez Ministerstwo Środowiska na okoliczność przewidywanych tej zimy wyłączeń prądu (ja cytuję za wczorajszym DGP, ale radzę wystarać się o oryginał). Należy, przestrzega nas troskliwa władza, przygotować zawczasu alternatywne oświetlenie. I to oparte na latarkach, a nie na świecach czy lampach naftowych, te albowiem powodują zagrożenie pożarowe. „Przydatne będą szczególnie latarki ładowane za pomocą korbki". W trosce o nasze bezpieczeństwo ministerstwo ostrzega też, żeby podczas wyłączeń prądu nie uruchamiać instalacji gazowych, i nie łasować, bo „drzwi lodówki i zamrażarki powinny pozostać jak najdłużej zamknięte". Szczególnie cenna wydaje mi się rada, żeby pamiętać o wyłączeniu wszystkich instalacji w trosce o naturalne środowisko – bo jak potem kiedyś prąd w końcu wróci, to nadmierna liczba odbiorników może spowodować niepotrzebne jego zużycie.
Nie wiem jak kto, ale skoro już zapowiedziano, że zimą nasza sieć energetyczna może paść, to każdy z tych nielicznych, którzy wciąż jeszcze deklarują się ankieterom jako zwolennicy pana Tuska i jego ferajny, powinien sobie te rady wyciąć, oprawić w ramki, najlepiej fosforyzujące, i wywiesić w widocznym miejscu. To da mu prawo, aby zimą wobec „kwękolących" rodaków czuć tę samą wyższość, co wobec „samych sobie winnych" klientów Amber Golda. Co za frajerzy! Nie przygotowali zawczasu alternatywnych źródeł światła, nie zadbali o kupno eskimoskich skafandrów i zgromadzenie zapasów pemikanu (który bardzo dobrze przechowa się w zawieszonym woreczku z ekologicznego płótna, jeśli wygospodarujemy nań suche, przewiewne i łatwo dostępne po omacku miejsce), na dodatek sami spowodowali blekauty próbując się dogrzewać farelkami, albo sami sobie popalili chałupy, w desperacji rozpalając ogniska na podłodze ? i teraz jeszcze naszemu premierowi kochanemu wbijają szpilki (to nie ludzie, to wilki).
Doceńmy zapobiegliwość MSW, które już nas przygotowuje na sytuację kryzysową, choć wcale nie jest przesądzone, czy do niej dojdzie. Może temperatura nie spadnie poniżej kilku stopni i latarki na korbkę nie okażą się potrzebne? Cóż, klimat zwykle jest przeciwko nam ? jak w ten feralny wtorek, kiedy to deszcz lunął najbezczelniej zupełnie nie zapowiedziany, nie czekając na zakończenie procedury decyzyjnej w sprawie nierozkładalnego dachu. Ale wciąż może Donald Tusk liczyć na szczęśliwsze zbiegi okoliczności. Akurat w tym samym czasie, kiedy pisowscy prowokatorzy zakłócali powagę stadionu narodowego, urządzając nieodpowiedzialne harce na płycie wodnej, w innym miejscu kraju Opatrzność się do Tuska uśmiechnęła. Jechały sobie po Wielkopolsce dwa pociągi, jeden z Poznania do Nowego Tomyśla, drugi z Rzepina do Poznania, jechały ku sobie dziarsko po tym samym torze, w każdym po kilkadziesiąt osób, i w ostatniej chwili maszyniści się zorientowali. Jak podały niektóre gazety, zatrzymane lokomotywy dzieliło sześć metrów (słownie: sześć). Kto jest dobry w ułamkach, niech spróbuje policzyć, ile dzieliło nas od kolejnej żałoby narodowej.
Co na to tzw. media wiodące? Nic. Miały znacznie ważniejsze sprawy do dogłębnego analizowania. Do takich należał bulwersujący news, że w pewnej miejscowości ksiądz odprawił mszę ślubną o godzinie wcześniejszej, niż było umówione, bo się gdzieś śpieszył w prywatnych sprawach ? tak przynajmniej twierdzi słusznie oburzona część rodziny, która na ceremonię nie dotarła. W dzienniku TVP z kolei trzeba było wygospodarować miejsce kilkuminutowy spot reklamowy Tomasza Lisa, prostującego bezpodstawne pogłoski, jakoby jego tygodnik miał niebawem zostać zlikwidowany i w całości przeniesiony do Internetu. No i przede wszystkim trzeba było dać należytą oprawę międzynarodowym sukcesom premiera, ratującego nas przed Unią, a Unię przed rozpadem na strefy euro i aspirującą do euro.
A taki na przykład portal gazeta.pl zajęty był bez reszty międzynarodowym skandalem, do jakiego doszło w Krakowie, gdzie jedna pani z Izraela doznała szoku, gdy taksówkarz, niewątpliwie kierując się rasistowskimi uprzedzeniami i wyssanym z mlekiem matki antysemityzmem, oskarżył jej naród, że eksterminuje Palestyńczyków tak samo, jak ich kiedyś Hitler. Z licznych informacji i analiz, w jakie natychmiast obrósł ten bulwersujący incydent, jasno pokazujący, jak niewystarczająco jeszcze przeorały nasz ciemnogród dzieła J.T. Grossa, wynika, na szczęście, że wszystkie wezwane przez gazetę na pomoc policje jawne, tajne i dwu-płciowe (tylko dwu-, bo przez niezrozumiałe niedopatrzenie nie spytano o opinię posłującego wszak właśnie z Krakowa Anny Grodzkiej) stanęły na wysokości zadania i taksówkarz-antysemita nie umknie surowej karze. Chyba, żeby się okazało, iż to sobie dorabiał na taksówce były redaktor naczelny „Przekroju", który z izraelsko-amerykańskim imperializmem walczy nie z wrogich, faszystowskich pozycji polskiego patriarchalnego antysemityzmu, ale ze zdrowych pozycji lewicowo-postępowych.