Unia, która mimo politycznych problemów łączy i wciąż jest perspektywą dla kolejnych pokoleń. I druga strona tego samego kontynentu. Raptem kilkaset kilometrów od Warszawy. Ulice białoruskiego Mińska. Szeregi milicyjnych wozów do rozpędzania manifestacji. Oddział OMON w siedzibie Centrum Obrońców Praw Człowieka „Wiasna". Ponad pół setki zatrzymanych, manifestacje, pałowanie, areszty.
Jakże kontrastują ze sobą te dwa obrazki. Czyż ten drugi nie jest najlepszym argumentem na rzecz pierwszego? Tak, ulice Mińska w sobotni Dzień Wolności obchodzony przez środowiska niezależne Białorusi to wielki krzyk za europejską jednością. Kiedyś, owszem, Unia może i miała być plastrem na pokaleczone wojnami ciało Europy. Z czasem stała się instrumentem jedności i wyrównywania szans. Ale dziś to jeszcze coś więcej. Unia to klub państw przyzwoitych, honorujących polityczną wolność, demokratyczne standardy, prawa człowieka. Ulice Mińska, a nawet Kijowa, by nie wspomnieć o Moskwie, są po przeciwnej stronie. Tam wciąż obowiązuje turański model polityki. Rządzi autokracja i arbitralność władzy. Czy naprawdę z perspektywy Paryża, Berlina, Warszawy tego nie widać?
Dlatego dziwię się tym, którzy igrają z jednością Unii. Podważają sens wspólnoty zasad. Zwłaszcza tu, nad Wisłą, czyż białoruski przykład nie jest dostatecznie wyraźny? Tak, Białoruś może się wydarzyć i tu, jeśli do tego doprowadzimy. Dlatego chrońmy nasz euroentuzjazm jak tylko się da. Bójmy się zarazy krzywych min i straszenia Niemcami. Suwerennie podjęliśmy ten wybór, jesteśmy w Unii zasad i przede wszystkim ze względu na zasady. Deklaracja rzymska to oczywiście żadna rewolucja, choć fakt, że odpowiada na płynące z Wyszehradu postulaty, ma swoje znaczenie. Jedność, równe prawa, szacunek dla narodowego parlamentaryzmu to dobre znaki dla nas wszystkich. Także wybór wspólnych kierunków przekonuje. Bezpieczeństwo granic zewnętrznych, walka z terroryzmem, troska o wspólny rynek, przeciwdziałanie wykluczeniom. To jasno sprecyzowane zadania.
Teraz trzeba przejść do szukania odpowiednich narzędzi, by wprowadzić je w życie. To wielkie zadanie także dla polskiego rządu. Rzym powinien natchnąć nas do szczegółowej debaty nad tym, jak kreować politykę wewnętrzną i jakie mechanizmy integracji wspierać, by Unia była coraz bardziej nasza, a my coraz mocniej w Unii. Nawołuję do odrzucenia dogmatów. Przeprowadzenia dyskusji o narodowej strategii unijnej i próby budowy konsensu ponad podziałami. Europejska armia? Poszerzenie strefy euro? Solidarność energetyczna? Jest jeszcze wiele tematów w debacie, do której zachęca Jean-Claude Juncker, a która jest naturalną konsekwencją Rzymu. Polska musi zabrać w niej mocny głos. Nie mamy innego wyjścia.