W wywiadzie dla „Wprost” jako główną przyczynę wyborczej porażki PiS wymienia nieprzychylne media. - Ten poziom zakłamania porównywalny jest tylko z gierkowską propagandą sukcesu, tyle że teraz była to propaganda nie sukcesu, lecz klęski – uważa głowa państwa.

Prezydent dostrzega jednak błędy popełnione we własnym obozie ("Błędem była na przykład konferencja prasowa ministra sprawiedliwości w sprawie doktora G. O ile wątki łapówkarskie są tu udokumentowane aż nadto, o tyle zarzut pozbawienia życia był przesadą") i w postawie Antoniego Macierewicza. - Macierewicz czasami formułuje tezy zbyt daleko idące w stosunku do faktów, którymi dysponuje. Mimo wspomnianych wad, ma podstawową zaletę: jest całkowicie odporny na wdzięki przeuroczych oficerów WSI i nigdy nie ulega żadnym naciskom – zaznacza prezydent.

O wiele surowiej ocenia postawę „zbuntowanych wiceprezesów" PiS. - Od początku jestem zwolennikiem przecięcia tego wrzodu. Nie ma ludzi niezastąpionych – mówi prezydent. - Postawa panów Ujazdowskiego i Zaleskiego była skrajnie nielojalna. Podczas gdy Jarosław Kaczyński był brutalnie atakowany, oni byli pieszczochami mediów. Chcieli uchodzić za „lepszą część partii" – ocenia prezydent.

Inaczej ocenia poczynania Ludwika Dorna. – U niego coraz większym problemem stawały się uciążliwe humory oraz niekonwencjonalne zachowania. Bardzo lubię zwierzęta. Mamy z żoną dwa psy i dwa koty. Traktujemy je jak członków rodziny, ale jednak do głowy by mi nie przyszło ciąganie ich po sądach... - ironizuje Lech Kaczyński. I ujawnia: - Jarosław Kaczyński miał bardzo ograniczone możliwości dobierania sobie ministrów, gdyż za każdą decyzję mógł się obrazić czy to Ludwik Dorn czy Kazimierz Ujazdowski – mówi prezydent.

Z jego ust padają też krytyczne słowa pod adresem byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza. - Problem w tym, że Kazimierz Marcinkiewicz niezwykle szybko zapomniał o elementarnej choćby lojalności wobec tego, komu to stanowisko zawdzięczał. Nie ukrywam, że osobiście przyczyniłem się do jego odejścia – mówi prezydent.