Ćwierć wieku temu burmistrzem wielkiej metropolii, Stambułu, został Recep Erdogan. Potem przez kilkanaście lat był premierem, teraz jest prezydentem i wraz ze swoją partią, umiarkowanie islamistyczną AKP, kontroluje prawie wszystko.
Walka o niedopuszczenie do władzy w stambulskim ratuszu opozycyjnej świeckiej kemalistycznej partii CHP (straciła ją właśnie ćwierć wieku temu na rzecz dzisiejszego szefa państwa) miała dla Erdogana wielką wagę. Wystawił tam jednego z najważniejszych polityków AKP, ostatniego premiera Binalego Yildirima (ostatniego – bo od 2018 nie ma już takiego stanowiska, po zmianie konstytucji prezydent jest też szefem rządu).
To najwyraźniej nie wystarczyło. Komisja wyborcza ogłosiła zwycięstwo kandydata opozycyjnej CHP Ekrema Imamoglu. Z minimalną przewagą nad byłym premierem. Chodzi o różnicę mniejszą niż 30 tysięcy głosów. Podczas gdy na Imamoglu oddano ich 4,15 miliona! To pokazuje, jaka masa Turków decydowała o obsadzie stanowiska burmistrze Stambułu (cztery razy mniej głosów potrzebowała na Słowacji Zuzana Čaputová, by z duża przewagą wywalczyć w sobotę urząd prezydenta kraju).
Ostrożność przy wskazywaniu zwycięzcy jest uzasadniona, bo w nocy nagle przerwano głosy, stało się to wtedy, gdy Imamoglu przy zliczaniu ostatnich prześcignął Yildirlima. Jednak w poniedziałek po południu wydawało się, że Erdogan pogodził się z wynikami w Stambule i nie będzie prób ich podważenia.
Prezydent może się chwalić zwycięstwem w skali całego kraju. Jak sam ogłosił w nocy, były to 15 z rzędu wybory wygrane przez AKP. Jego partia zdobyła lub utrzymała władzę w ponad połowie z jednostek samorządowych.