W pierwszym ujęciu Franak mówi, po polsku, z lekkimi oporami i akcentem, których już się pozbył: „Ja się narodziłem w nocy pomiędzy 25 i 26 marca, a 25 to jest dzień niepodległości Białorusi i każdy rok to jest wielka akcja... i każdy rok ja spotykałem ten dzień urodzenia bez ojca...". I tu już jest część historii i polityki Białorusi, gdyż 25 marca jest świętem pierwszej niepodległości Białorusi – w 1918 roku – której nie uznaje obecny prezydent Aleksander Łukaszenko, a do której odwołuje się opozycja białoruska, której jednym z przywódców jest ojciec Franaka – Vincuk Viačorka.
Vincuk, współzałożyciel w 1988 roku Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF), jest wspaniałym ojcem, ale w urodziny syna przeważnie siedział w areszcie. Franak poszedł w jego ślady i jako opozycjonista, i jako częsty więzień Łukaszenki. Ponieważ jednak Franak był w wieku poborowym, wyrzucono go ze studiów za to, że nie stawił się na egzaminy, a to, że akurat siedział, nie było dostateczną wymówką i Franaka wcielono do wojska, gdzie miano nadzieję go wykończyć. Jego historia w wojsku posłużyła mu do napisania scenariusza do filmu „Żywie Biełaruś!" w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza, który dostał jeszcze więcej nagród niż „Lekcja białoruskiego".
Ponieważ chcę napisać kilka zdań o godzinnym wykładzie Franaka w Waszyngtonie w tym tygodniu, streszczę więc jego życiorys: był przewodniczącym Młodego BNF, skończył studia w Polsce i w USA, pracuje dla Radia Wolna Europa, Digital Communication Network, U.S. Agency for Global Media, współpracował z Biełsatem i jest ekspertem (prawdziwym) od rosyjskiej dezinformacji. Jest przy tym bardzo miłym i – o dziwo – skromnym człowiekiem. Dodaję – co jest przyjętym zwyczajem w USA – że i jego, i jego ojca znam od dawna, przyjaźnię się z nimi, a Franak mówi do mnie „ciociu".
Otóż Franak całkowicie odrzuca, modną ostatnio, tezę, że system białoruski ulega liberalizacji, a sam Łukaszenko skłania się ku Zachodowi. To prawda, że Łukaszenko i jego tzw. liberalne skrzydło wysyłają sprzeczne sygnały do Unii Europejskiej i USA, ale istotne jest to, co dzieje się wewnątrz kraju, czyli zintensyfikowana rusyfikacja i kolejne etapy integracji z Rosją. W ostatnich kilku latach rzeczywiście osłabły prześladowania opozycji, ale i opozycja została prawie całkiem rozbita; prawdą jest też, że władze postawiły jeden pomnik wielkiego księcia Olgierda, ale Leninów jest na Białorusi ponad czterystu. Integracja następuje w wielu dziedzinach: Rosja utrzymuje oficjalnie na Białorusi ponad 140 organizacji, wydzielając granty, których Zachód już prawie nie udziela. Są to organizacje kulturalne, młodzieżowe, religijne i paramilitarne. Bardzo silne są również wpływy Rosji poprzez internet i telewizje rosyjskie oraz rosyjskojęzyczne. Moskwa właściwie osiągnęła już dominację w przestrzeni informacyjnej i kulturalnej, a także umacnia, z pomocą Łukaszenki, dominującą pozycję języka rosyjskiego i prawosławnej Cerkwi, która podlega tej moskiewskiej.
Na Białorusi nigdy nie miała miejsca desowietyzacja, ale resowietyzacja przebiega nawet sprawniej niż w Rosji. Sowieckie elementy dominują w państwowych symbolach, są obecne w wojsku, w kulcie rewolucji październikowej i nawet ciągle trwającym kulcie Stalina i Dzierżyńskiego – syna ziemi białoruskiej.