Upaństwowienie kultury. Czy da się go uniknąć?

W warunkach uzależnienia instytucji kultury od środków publicznych kolejne kryzysy, takie jak ten związany z Covid-19, mogą wzmocnić zjawisko „nacjonalizacji" czy „upaństwowienia" kultury, a w ostateczności – jej upartyjnienia.

Aktualizacja: 12.07.2020 08:31 Publikacja: 10.07.2020 10:00

Upaństwowienie kultury. Czy da się go uniknąć?

Foto: EAST NEWS

Wydawało mi się do tej pory, że 8 godz. to norma, a tymczasem normą jest 12 czy 14 godz. I albo ci to pasuje, albo do widzenia. Pracuję teraz zwykle między 6 a 19. Zazwyczaj 2–3 godz. w ciągu dnia trwa segregowanie paczek, reszta to już praca w terenie" – mówił w kwietniu dla „Gazety Wyborczej" Marcin Januszkiewicz, aktor i piosenkarz. Historia artysty z dorobkiem, absolwenta Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, który zatrudnił się w hurtowni paczek, obiegła całą Polskę i stała się symbolem głębokiego kryzysu instytucji kultury, jaki nastąpił w czasie największych restrykcji związanych z pandemią Covid-19. Dziś instytucje kultury wracają powoli do pracy, jednak kryzys może wrócić ze zdwojoną siłą; minister Łukasz Szumowski zapowiada drugą falę koronawirusa na jesień. Przy okazji pandemiczne kłopoty ujawniły strukturalny problem, który i tak od wielu lat towarzyszył polskiej

(i być może nie tylko) kulturze – problem niedoskonałego systemu finansowania tej dziedziny życia.

Kruche podstawy

W kwietniu tego roku Marcin Kube zastanawiał się w „Plusie Minusie", czy kultura podniesie się po pandemii. Zauważył, że po tego typu kryzysach pozostają na placu boju tylko najwięksi gracze – choć i to nie jest pewne, na co wskazuje bankructwo jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego cyrku świata, kanadyjskiego Cirque du Soleil, które skończyło się zwolnieniem tysięcy pracowników. Jednak w pierwszym rzędzie problem dotyczy nie telewizji, nie multipleksów, nawet nie dystrybucji książek, lecz prawdziwego krwiobiegu kultury, czyli sieci średnich i małych instytucji i organizacji rozsianych po tysiącach miast, miasteczek i wsi, a także animatorów kultury

i twórców, działających przy tych instytucjach, organizacjach albo samodzielnie. Piotr Knaś i dr Joanna Sanetra-Szeliga, autorzy ekspertyzy pt. „Adaptacja, hibernacja czy redefinicja. Polskie instytucje kultury w czasie pandemii" wskazują, że czasowo zamkniętych zostało niemal 16 tys. instytucji w całym kraju.

Problem nie dotyczy zatem jedynie wsi i małych miejscowości. Nawet w drugim co do wielkości mieście Polski, jakim jest Kraków, zaledwie 3 proc. podmiotów kultury (nie licząc tych, które otrzymują stałe finansowanie ze źródeł publicznych, działają w oparciu o pracę społeczną lub jedynie podczas wydarzeń, co oznacza, że mają minimalne koszty stałe) zadeklarowało, że jest w stanie przetrwać bez wsparcia zewnętrznego dłużej niż pół roku. Wskazuje tak badanie, które przeprowadził ratusz wraz z Małopolskim Instytutem Kultury i Miejskim Centrum Dialogu w kwietniu 2020 r. Ankietę wypełniali artyści-freelancerzy, organizatorzy imprez, instytucje i organizacje pozarządowe, m.in. z dziedziny tańca, teatru, sztuk wizualnych, filmu, z branży wydawniczej. Badanie ujawniło, jak kruche są podstawy, na których działają organizacje zajmujące się kulturą i twórcy.

Przede wszystkim okazało się, że podmioty kultury i twórcy praktycznie nie posiadają rezerw finansowych, są więc niegotowe na możliwość radzenia sobie z kolejnym kryzysem. 58 proc. badanych ma rezerwy, które pozwoliłyby im przetrwać niecałe trzy miesiące („do lata" – a badanie prowadzone było w początkach kwietnia) lub mniej. Rezerw finansowych brakuje też samym artystom, najczęściej związanym z instytucjami nie na stałe. Obrazuje to wypowiedź jednej z badanych organizacji: „Niestety, pieniądze są potrzebne od razu, ponieważ członkowie zespołu nie posiadają oszczędności pozwalających na długie pauzowanie". Uczestniczący w badaniu artysta stwierdza natomiast: „Kontynuuję swoją praktykę bez wynagrodzenia, z nadzieją na przyszłość, potrzeba jest jednak przeżycia teraz". Nawet jeśli organizacje ruszą na nowo z działalnością, muszą liczyć się ze znacząco wyższymi kosztami, niż gdyby kryzysu nie było, ponieważ trzeba będzie na nowo przyciągnąć publiczność, zaplanować nowy program wydarzeń, rozreklamować się na nowo po zerwaniu – na pewien czas – kontaktu z publicznością. Oczywiście duża część instytucji przenosi działalność lub część działalności w sferę online. Faktycznie, zwłaszcza w okresie najostrzejszego lockdownu przysporzyło to niektórym podmiotom nowych odbiorców. Jak piszą Knaś i Sanetra-Szeliga: „Zainteresowanie zasobami polskiej Ninateki [platforma cyfrowa udostępniająca archiwa Narodowego Instytutu Audiowizualnego – red.] w marcu 2020 wynosiło ponad pół miliona użytkowników (miesiąc wcześniej było to jedynie nieco ponad 70 tys.). Strona internetowa Luwru, zazwyczaj odwiedzana przez 40 tys. osób dziennie, w trakcie pandemii uzyskała zainteresowanie 400 tys. osób każdego dnia".

Jednak, po pierwsze, lockdown się kończy, więc odbiorcy mają coraz więcej alternatyw, a po drugie nie każdą działalność można przenieść online, a nawet jeśli jest to możliwe, to przychody są z konieczności niższe niż z działalności offline (czym innym jest Mona Liza oglądana bezpośrednio, a czym innym – na ekranie). A zatem zazwyczaj działalność online nie pozwala organizacjom kulturalnym na zdobycie wystarczających środków. W świetle tak niewielkich rezerw finansowych niemal pewne jest, że jeśli przyjdzie druga fala pandemii, to dla sporej części organizacji i twórców będzie ona gwoździem do trumny.

Uzasadniać sens swego istnienia

Pandemia ukazała niedoskonałość obecnego systemu finansowania kultury w Polsce. Składa się on w uproszczeniu z kilku podstawowych filarów. Pierwszy to samorządowa lub rządowa dotacja podmiotowa, z której finansowane są publiczne instytucje kultury. Drugi to budżety gospodarstw domowych, czyli nasze pieniądze, przede wszystkim wydawane na bilety wstępu i usługi kulturalne (np. lekcje gry na instrumencie czy kółko rzeźbiarskie), ale także na inne usługi, których instytucje kultury muszą się chwytać, żeby przetrwać (część z nich np. dzierżawi swoją przestrzeń lub prowadzi usługi gastronomiczne). Trzecim wreszcie filarem są różnego rodzaju dotacje, granty i darowizny poza dotacjami podmiotowymi, pochodzące zarówno ze źródeł publicznych (np. konkursy gmin czy powiatów dla fundacji i stowarzyszeń), pozarządowych, jak i prywatnych (mecenat ze strony biznesu).

Kryzys dotknął przede wszystkim prywatne organizacje kulturalne, uzależnione od opłat za bilety i usługi. Krakowskie badanie ukazuje jak w soczewce strukturę przychodów organizacji i twórców. Dla 43 proc. ankietowanych udział wpływów ze sprzedaży biletów czy usług stanowi blisko 100 proc. wszystkich przychodów. W takiej sytuacji każdy kryzys uniemożliwiający choćby na kilka miesięcy organizację działań stawia instytucję i jej funkcjonowanie pod znakiem zapytania.

Problem nie dotyczy tylko instytucji niepublicznych. Te publiczne finansowane są co prawda w dużej części ze wspomnianej dotacji podmiotowej i wydawałoby się, że one stosunkowo najmniej odczują skutki pandemii, lecz i w tym przypadku występują znaczne różnice.

O ile na przykład publiczna biblioteka czy ośrodek badań i dokumentacji utrzymuje się w większości z tej dotacji, o tyle już w przypadku lokalnego teatru czy domu kultury istotne jest drugie źródło finansowania, czyli budżety gospodarstw domowych, z których mieszkańcy kupują bilety czy usługi świadczone przez instytucje (w przypadku domu kultury – np. z opłat za zajęcia). Może się okazać, że jeśli przychody od odbiorców znacząco spadną, to osoby decyzyjne (np. radni) nie będą dalej zainteresowane finansowaniem instytucji mającej wielką dziurę w budżecie. – Kiedy rozmawiałem w trakcie pandemicznego kryzysu z dyrektorami i kadrą domów kultury, zaniepokoiło mnie to, że musieli oni, albo byli przekonani, że muszą, uzasadnić osobom decyzyjnym, najczęściej radzie gminy, swój sens istnienia, by utrzymać finansowanie – mówi Marek Sztark, niezależny animator kultury, dyrektor szczecińskiego Przeglądu Małych Form Teatralnych „Kontrapunkt".

– Bali się, że ktoś zada im pytanie, do czego oni są właściwie potrzebni i czy należy ich dalej finansować.

Te obawy są zasadne. W maju rada miejska w Trzcińsku-Zdroju jako pierwsza w Polsce podjęła uchwałę

w sprawie zamiaru likwidacji Trzcińskiego Domu Kultury m.in. ze względu na trudną sytuację związaną z pandemią. – Za chwilę będziemy mieli cały szereg podobnych decyzji – mówi Sztark. – Samorządy będą musiały z czegoś zrezygnować, a zrezygnują z tego, na co pozwala im prawo, czyli z kultury. Ustawa nakazuje samorządom gminnym jedynie prowadzenie biblioteki. Domu kultury z punktu widzenia obowiązującego prawa może po prostu nie być, a kiedy już jest, bardzo łatwo go zlikwidować.

Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca: kultura jako szczególne dobro powinna być chroniona konstytucyjnie. Nie chodzi o ten czy tamten dom kultury, ale o instytucję rozumianą bardzo głęboko jako trwałe praktyki kulturowe, zakorzenione w społeczności, powielane, oparte o tradycję i o wartości. Mogą być one realizowane w różny sposób, ale nie może być tak, że po prostu z dnia na dzień znikają ze względu na pandemię – podsumowuje szczeciński animator kultury.

Niedoskonałość systemu finansowania polega na tym, że każde ze wskazanych źródeł ma swoje wady. Wpływy z opłat, biletów i innej działalności nie starczają, by stworzyć trwałe podstawy działalności, i dlatego niepubliczne organizacje oraz instytucje są w dużej mierze uzależnione od środków publicznych: starają się o publiczne granty, przede wszystkim w ramach konkursów samorządowych i ministerialnych.

Żeby zapobiegać skutkom pandemii, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zorganizowało konkurs „Kultura w Sieci", w ramach którego dofinansowano 1182 projekty działań online. Jednak tego typu dotacje na projekty – niezależnie od tego, która partia rządzi w danym resorcie lub samorządzie organizującym konkurs – są zawsze obciążone niebezpieczeństwem politycznej stronniczości, albo choćby niewystarczających kompetencji urzędników przy decydowaniu o tym, kto pieniądze dostanie. „Kulturę w Sieci" krytykował na przykład Kamil Downarowicz z serwisu Muno.pl, wskazując, że dotacje otrzymali np. znani wokaliści rockowi i popowi Krzysztof Cugowski i Justyna Steczkowska, a nie dostali ich chociażby praktycznie żadni przedstawiciele sceny elektronicznej, których sytuacja finansowa jest dużo trudniejsza niż wspomnianych gigantów. „Komu w końcu potrzebni są DJ-e, niezależni muzycy i wszyscy ci, znajdujący się pod kreską? Nawet liczne lokalne domy i organizacje kultury, często będące jedynymi centrami kultury w miasteczkach, wsiach i oddalonych miejskich dzielnicach, musiały obejść się smakiem" – pisał Downarowicz.

W warunkach wspomnianego uzależnienia od środków publicznych kolejne kryzysy takie jak ten związany z Covid-19, ograniczające pozostałe źródła, mogą wzmocnić zjawisko „nacjonalizacji" czy „upaństwowienia" kultury, a w ostateczności – jej upartyjnienia.

Kultura i biznes. Brakuje pomostów i mediacji

Jak rozwiązać ten problem? Odpartyjniając (jak to tylko możliwe) wsparcie publiczne dla kultury, poprzez tworzenie systemowych rozwiązań, które będą skierowane w miarę możliwości do całego pola kultury, do wszystkich organizacji, a nie tylko na wybrane projekty. Na przykład we Włoszech przedstawicieli sektora kultury zwolniono na pewien czas z płacenia składek na ubezpieczenie społeczne, a za naszą zachodnią granicą artystom i pracownikom sektora kultury zaproponowano bezzwrotne dotacje. Innym rozwiązaniem jest włoski system voucherów za bilety, które ze względu na kryzys nie zostały wykorzystane.

Druga, bardzo ważna droga, to wzmocnienie mecenatu prywatnego. – Związek biznesu i kultury w niektórych państwach działa dobrze, ale w Polsce te przestrzenie są nadal bardzo daleko od siebie – mówi Grzegorz Jankowicz, dyrektor programowy literackiego Festiwalu Conrada w Krakowie. – Należałoby ten związek wzmocnić. Częsty wzorzec działania instytucji kultury to poszukiwanie jednego dużego sponsora dla danego wydarzenia. Tymczasem korzystnym rozwiązaniem jest tworzenie szerokiej sieci wsparcia finansowego, pozyskiwanie wielu sponsorów do finansowania jednego działania.

Pytam, dlaczego w Polsce współpraca biznesu i kultury słabo działa. – Brakuje pomostów, mediacji między tymi sferami – mówi Jankowicz. – Ludzie kultury muszą o to bardziej zabiegać, a biznes musi się przekonać,

że będzie miał z tego korzyści. Ktoś te korzyści musi opisać. I taką rolę powinni spełniać emisariusze z pola kultury, którzy zwrócą się do biznesu. Ten proces może wspierać państwo, tworząc narzędzia prawno-finansowe, które zachęcą przedsiębiorców do zaangażowania w kulturę. Taka różnorodność byłaby też korzystna dla sfery publicznej, bo odciążyłaby ją, oferując artystom alternatywne finansowanie poza tym pochodzącym z podatków.

– Niepubliczne instytucje kultury są trochę same sobie winne, że uzależniły się od publicznego finansowania. Trzeba przyzwyczajać uczestników kultury,

że się za nią płaci, i umieć korzystać z prywatnego mecenatu – przyznaje Marek Sztark i dodaje: – Choć

w dużej mierze problem wynika z niedostatków naszego prawa. Istnieją duże bariery prawne dla prywatnych mecenasów. Gdyby przedsiębiorcy mieli większą możliwość (poza 1 proc. podatku dochodowego od osób fizycznych, który zdecydowanie nie wystarcza) odliczenia darowizn na działania kulturalne i artystyczne od podatków, to taki mecenat by im się po prostu opłacał, i rynek niezależnego finansowania zostałby stworzony już dawno.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy