Nie prosiłam Niesiołowskiego do tańca

Ewa Stankiewicz, reżyser, dokumentalistka

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Ewa Stankiewicz, reżyser, dokumentalistka

Ewa Stankiewicz, reżyser, dokumentalistka

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Czemu pani chciała wybić zęby Stefanowi Niesiołowskiemu?



Ewa Stankiewicz:

(śmiech) Dlaczego chciałam wybić zęby?



No tak, kamerą jak kastetem. Cała Polska widziała. Biedny poseł Niesiołowski w samoobronie delikatnie panią odsunął.



(śmiech) Znam pańskie standardy i wiem, że powinnam teraz powiedzieć coś dowcipnego...



Nic śmiesznego, jest pani agresorką.



To była okropna przygoda, coś takiego lepkiego.



Ustalmy fakty: po co tam pani poszła z kamerą?



Żeby zarejestrować, co się dzieje podczas blokady Sejmu. Jestem filmowcem, dziennikarką i dokumentuję rzeczywistość. To po prostu odruch, a tym razem poprosiła mnie o to „Gazeta Polska Codziennie".



Skąd się wziął Niesiołowski?



Obchodziłam Sejm dookoła, rozmawiałam ze związkowcami i zobaczyłam, jak Stefan Niesiołowski próbował wyjść, ale został zatrzymany. Potem kilkanaście metrów dalej słyszę odgłosy zamieszania, patrzę, a to on próbuje wyjść innym wyjściem. Wtedy weszłam na teren Kancelarii Sejmu.

Ludzie nie będą wiedzieli, co się stało, kto kogo zaatakował, tylko wyjdzie na to, że się szarpałam i byłam prowokatorką

Ha, czyli śledziła go pani!

(śmiech) No sorry, ale to zupełnie naturalne. Zobaczyłam osobę rozpoznawalną publicznie w niecodziennej sytuacji, mam kamerę, relacjonuję jakieś wydarzenie, to tam idę.

Wiedząc, że tam jest Niesiołowski.

W pierwszym odruchu za innymi dziennikarzami, za fotoreporterem. Zresztą to nie ma znaczenia, na czym niby polegało moje nękanie? Nie byliśmy na balu i nie domagałam się, by ze mną tańczył, tylko podeszłam do niego w miejscu jego pracy i zadałam proste pytanie, wynikające z sytuacji.

Dlaczego akurat jemu?

Bo tylko jego z tego grona kojarzyłam! Nie znam za bardzo posłów.

No i się stało.

To wszystko wydarzyło się błyskawicznie.

Niesiołowski mówi o 20 minutach wymachiwania kamerą przed nosem.

To kompletna nieprawda. Widać zresztą na filmie, że to jest nawiązanie kontaktu. Scena mojego podejścia do niego nie jest montowana, to jedno ujęcie. Każdy może zobaczyć na YouTube jak wyglądało te „20 minut".

Prześledźmy to po kolei.

Proszę bardzo: filmuję z większej odległości kilku posłów, w tym Niesiołowskiego, na dziedzińcu. Pod- chodzę, Niesiołowski widzi mnie i pyta: „A skąd pani jest?", przedstawiam się. Mamy 16. sekundę od  spotkania i on staje się agresywny, mówi: „Pani jest od tego pisowskiego paskudztwa!", i grozi, że mi rozbije kamerę. Odchodzi, ale wraca i w 40. sekundzie rzuca się na kamerę. Wszystko trwa więc nieco ponad pół minuty!

Może trzeba było odpuścić?

Ale kiedy? W którym momencie miałam wyłączyć kamerę? On natychmiast zaczyna mnie obrażać. Kompletnie mnie zaskoczył, nie dał szansy odpuścić. A ja, powtarzam, nie jestem paparazzi, nie nachodzę posła na działce czy w kawiarni, tylko pytam go, gdy stoi pod  Sejmem. I naprawdę nie mogę przewidzieć, że będzie mnie szarpał.

Przepraszam za prokuratorski język, ale czy był między wami kontakt fizyczny? On chwycił kamerę czy również panią?

Nie pobił mnie, w tym sensie, że nie mam siniaków, ale szarpał i złapał za nadgarstki. Usiłował wyłamać mikrofon w kamerze. Dwukrotnie rzucił się na mnie.

Nie czuje się pani prowokatorką?

To absurd. Przecież ja nie poszłam tam po to, by robić film o Niesiołowskim, w ogóle nie wiedziałam, że tam będzie. A kiedy go zobaczyłam, miał być jednym z wielu rozmówców do materiału reporterskiego o blokadzie Sejmu. Teza o prowokacji oparta jest na założeniu, że chodziłam za nim 20 minut i męczyłam go, tymczasem film to kłamstwo demaskuje.

Zdarzały się pani podobne przygody?

Żulerka pod krzyżem, która atakowała modlących się ludzi, też była agresywna. Wie pan, co mnie w tym wszystkim uderza?

Z pewnością Niesiołowski.

To też, ale widzę już machinę produkowania kłamstwa. „Gazeta Wyborcza" wybija w internetowych tytułach „Ewa Stankiewicz kłamie" i to zostanie w sieci. W końcu ludzie nie będą wiedzieli, co się stało, kto kogo zaatakował, tylko wyjdzie na to, że się szarpałam z Niesiołowskim i byłam prowokatorką.

Przesadza pani, ludzie zobaczą film.

Tytuły „Stankiewicz kłamie" będą wisiały przez miesiące. To samo było z filmem „Solidarni 2010" – bez żadnej dyskusji nad nim zaczęto mnie obrażać, poszła kampania propagandowa i tyle. Teraz też, Niesiołowski łazi do mediów i dalej mnie obraża! A przecież nie powiedziałam ani jednego złego słowa pod jego adresem! Ale najgorsze, że on pokazuje wszystkim, że można dzielić dziennikarzy na tych, z którymi się rozmawia, i na tych, których się obraża.

Każdy polityk wybiera, na czyje pytania odpowiada, a na czyje nie. Kaczyński nie udziela mi wywiadu od sześciu lat, choć faktycznie, nie rzuca się na mnie.

No właśnie, Niesiołowski miał prawo mi nie odpowiedzieć, ale nie miał prawa mnie lżyć. Gdyby powiedział: „Nie mam ochoty z panią rozmawiać", odwrócił się, to pewnie jeszcze raz zadałabym to pytanie i potem bym sobie poszła.

Niesiołowski powinien być bojkotowany przez dziennikarzy?

Ja do tego wzywać nie będę, ale to, co się stało, jest bardzo groźne, bo to uczy polityków partii rządzącej, że mogą odpowiadać tylko na pytania zaprzyjaźnionych dziennikarzy, a dziennikarze muszą patrzeć władzy na ręce, a nie przyjaźnić się z nią.

Doskonale pani wie, że dziennikarze w Polsce przyjaźnią się z politykami.

I to jest katastrofa po prostu!

A powiedziała to pani Tomaszowi Sakiewiczowi?

Nie.

A dlaczego? On też jest zaprzyjaźniony z politykami.

Od polityków bardzo mu się obrywa.

Od jednych mu się obrywa, z innymi się przyjaźni. To normalne.

Ma też w życiu znaczenie, z kim człowiek się przyjaźni, a od kogo obrywa. Ale ma pan rację. Nie można stosować podwójnych standardów. Nie wiem, czy Tomek Sakiewicz się z politykami przyjaźni, ale wiem, że to człowiek prawdziwie niezależny, ma odwagę, by iść pod prąd.

A pani ma odwagę, by chwalić swego szefa.

Z wielu miejsc wylatywałam za krytykę szefa. Tomka widziałam w paru scenach pod krzyżem, gdy nie łączyły nas żadne relacje zawodowe. Szacunek. Poza tym ja nie pamiętam go z usłużnego wywiadu z jakimś politykiem dzisiejszej opozycji. A pan?

Nie jestem od wystawiania cenzurek Sakiewiczowi, ale wywiady z prawicowymi politykami w prawicowych gazetach wyglądają zwykle tak samo jak z lewicowymi politykami w gazetach lewicowych.

Jest zasadnicza różnica w odwadze krytykowania polityka z rządu i z opozycji. Dziennikarze powinni przede wszystkim patrzeć na ręce władzy.

Nie, powinni patrzeć na ręce politykom. To Monika Olejnik przeko- nywała mnie w 2006 roku, że dziennikarz zawsze powinien być po stronie opozycji.

(śmiech) Ma pan rację, że powinni przyglądać się wszystkim politykom, ale to w rękach rządzących są nasze pieniądze, to oni mogą zrobić wiele dobrego i złego. Jest więc różnica między sytuacją, gdy dziennikarz służy władzy, a taką, gdy wspiera opozycję.

Bardzo niewielka.

Zasadnicza.

Ci sami ludzie, którzy dziś wspierają opozycję, byli z nią również, gdy rządziła.

I właśnie różnica polega na tym, że oni wtedy nie byli wobec władzy służalczy, ale zachowywali dystans.

Pani zachowuje równy dystans wobec polityków?

Staram się. I widzę, który działa wbrew misji polityka, czyli po prostu na szkodę Polski, a który na jej rzecz.

To który szkodzi?

Wiem, że Donald Tusk kazał Niesiołowskiemu, by mnie przeprosił, ale będę niewdzięczna i powiem, że odgrywa on w Polsce bardzo, bardzo szkodliwą rolę.

A kto odgrywa pozytywną?

Bardzo wielu ludzi, choćby ci, co walczą o międzynarodową komisję w sprawie Smoleńska.

Dopuszcza pani, że inni uważają dokładnie odwrotnie?

Ale to ja mam konkretne, rzeczowe argumenty! Jeśli Tusk oddał śledztwo w sprawie Smoleńska Rosjanom, to przecież nie jest to tylko mój pogląd, ale argument i fakt.

Który można różnie oceniać.

Ktoś może to oceniać pozytywnie?

Zapewne tak, w końcu Platforma wygrała wybory.

Tu nie ma czego bronić!

Nie jest tak, że pani jest lustrzanym odbiciem zaangażowanych po stronie rządu dziennikarzy?

Nigdy nie byłam usłużna wobec polityków PiS, jeśli ktoś po tej stronie robi złe rzeczy, to potrafię to dostrzec i nazwać.

A Jarosław Kaczyński robi złe rzeczy?

To dyżurny chłopiec do bicia, bity ze wszystkich stron i nie chcę się do tego przyłączać, ale jeśli dojdzie do władzy, to zapewniam pana, że będę potrafiła go krytykować.

Tylko że on zawsze będzie atakowany, więc pani będzie dla prezesa łaskawa.

Musimy doprowadzić do równowagi. Nie może być tak, że nie- rzetelne media tworzą front i mają monopol na informację mimo pozornego pluralizmu. One dziś są w stanie pompować fakty zupełnie nieistotne i pomijać ważne, jeśli tylko jest to w interesie Platformy Obywatelskiej.

Jak doprowadzić do równowagi w mediach?

Najpierw musi zostać zapewniona równowaga w mediach publicznych, które powinny zostać prawdziwie publiczne, a nie tak skrajnie jak teraz oddane jednej partii i władzy. A oprócz tego muszą powstać duże, prywatne media prezentujące inne poglądy niż te dominujące dzisiaj. Trzeba tworzyć konkurencję.

Wciąż jest tworzona: nowe portale, dziennik, tygodniki polemizujące z mainstreamem.

Czy moglibyśmy zamiast „mainstream" mówić „reżim"?

Powstają więc te niereżimowe media.

To za małe, często niszowe przedsięwzięcia, a tu trzeba tworzyć media duże, zdolne konkurować z największymi nie tylko dobrym warsztatem, ale i zasięgiem.

Kto ma je tworzyć? Państwo?

Tu powinna nastąpić jakaś mobilizacja opozycji. Trzeba przełamać monopol mediów oddanych po  Okrągłym Stole jednemu środowisku.

Walendziak za AWS próbował ten monopol złamać, budując metodami kapitalizmu politycznego Telewizję Familijną. Kaczyński ma iść tą samą drogą?

Uważam, że środowiska opozycyjne, partie opozycyjne powinny wesprzeć tworzenie niezależnych mediów, bo tylko wtedy przestrzeń publiczna zostanie jakoś zrównoważona.

Ale jak partie mają wspierać te media?

Finansowo.

PiS ma wspierać finansowo media?

Oczywiście, że tak.

W finansowanej przez PiS telewizji będzie kwitła dziennikarska wolność?

Musi pojawić się rzeczywista konkurencja. Co ja mówię! Musimy powołać media zamiast tuby.

Teraz są tuby?

Mówimy o sytuacji, kiedy o wielkim wyjeździe kilku tysięcy Polaków na Węgry nie informuje na bieżąco dosłownie nikt, przemilcza się protest głodowy, zakłamuje dane o wielusettysięcznych manifestacjach przetaczających się przez Polskę. Na niezależność dziennikarską mogą sobie dziś pozwolić wyłącznie kamikadze. Pan chce być takim kamikadze i ja to szanuję, ale niewielu na to pójdzie, dlatego trzeba dążyć do równowagi.

Jak obok platformerskiego TVN będzie równie silna pisowska Niezależna TV, to niezależność zatriumfuje?

No dobrze, to teraz mamy tylko WSI 48, jak to przezwali internauci, i pełen dostęp do wolnej informacji, prawda? Jeśli pojawia się jakaś konkurencja, to da to ludziom możli- wość wyboru, bo sytuacja dzisiejsza jest nienormalna. Mamy rządową propagandę we wszystkich głównych mediach: w każdej telewizji, w każdym radiu, w większości gazet.

Równowagę osiągniemy przez sumę stronniczości?

A jak to w świecie wygląda? Nie chcę stworzyć mediów propagandowych, służalczych wobec PiS. Wierzę, że mogą powstać media krytyczne wobec każdej władzy, tylko uczciwe.

Pisowska telewizja ufundowana za pisowskie pieniądze będzie uczciwie relacjonowała konflikty wewnątrz PiS?

Nie mówię o finansowaniu przez PiS, ale przez wszystkie środowiska i instytucje, które mają pieniądze i które dostrzegają medialny matrix sterujący ludźmi. I taka telewizja stworzy konkurencję. Zresztą mamy mnóstwo dziennikarzy, którzy płacą dużą cenę za niezależność, i wątpię, czy daliby się zniewolić jakiejkolwiek władzy. Bronek Wildstein nie ugiąłby się pod naciskami.

Skoro już mowa o Wildsteinie, to jego z TVP wywalał PiS, nie Platforma.

Niestety. Absolutnie nie dążę do stworzenia telewizji partyjnej. Z PiS łączy mnie jedynie nadzieja na normalną, suwerenną, demokratyczną Polskę.

Wierzy pani, że jakieś środowisko polityczne wyłoży setki milionów, ufunduje telewizję, a potem nie będzie domagało się niczego w zamian?

Już panu mówiłam, że nie mam na myśli stworzenia tuby propagandowej żadnej partii.

Skąd pani czerpie wiarę, że prawica stworzy media niezależne, a nie stronnicze?

Z wiary w tych ludzi. Widzę różnicę między ludźmi opozycji a Plat- formą, między Tuskiem, który oddaje śledztwo w sprawie katastrofy Rosjanom, a Kaczyńskim chcącym powołania niezależnej komisji międzynarodowej.

Po co pani stowarzyszenie Solidarni 2010?

Bo po katastrofie smoleńskiej nie można udawać, że nic się nie stało. Uznałam, że robienie filmów nie wystarczy, zresztą często staje się niemożliwe albo skutkuje dotkliwymi konsekwencjami. Nie można już dłużej tylko zajmować się tylko swoimi sprawami.

Dlaczego?

Wokół nas dzieją się rzeczy tak ważne, iż trzeba zadać sobie pytanie, czy nie tracimy suwerenności. Nie chodzi już o to, która partia rządzi, ale trzeba postawić pytanie o nasz byt jako państwa, narodu.

Ewa Stankiewicz jest lepsza jako działaczka czy jako reżyserka?

Ja sobie tego nie wybrałam. Mogę oczywiście nakręcić film, ale i tak nie będę miała gdzie go pokazać. A chciałam pokazać bardzo ważne wydarzenie w Polsce.

„Trzech kumpli" powstało w podobnym otoczeniu medialnym, a zakosiła pani wszystkie możliwe nagrody: SDP, im. Woyciechowskiego, im. Fikusa...

Ja się nie łudzę: gdybym zrobiła ten film dla TVP, tak jak początkowo myśleliśmy, to gwarantuję panu, że nie dostalibyśmy żadnej nagrody, a film uznano by za pisowski. I zrobiono by ze mną już wtedy to wszystko, co zrobiono po „Solidarnych 2010". I odwrotnie: gdyby „Solidarni 2010" byli pokazani w TVN, to film stałby się wzruszającym zapisem emocji.

Ależ ma pani całkowitą rację...

I o czym to świadczy?

Że może trzeba było robić to dla reżimowej, jak pani dziś mówi, TVN i dużo szerszej widowni, niż przekonywać przekonanych?

Ale mnie to wkurwia!

Mogę zostawić to urocze słowo w ustach eterycznej rozmówczyni?

Może pan. Otóż wkurwia mnie ten podwójny standard, że nieważne, jaki film zrobiłam, ale kto go zaakceptował, jaki autorytet dziennikarski go poparł.

Ale może trzeba było iść za ciosem i wciskać się z takimi filmami jak „Trzech kumpli" wszędzie, gdzie się dało, robić filmy o innych kumplach?

Gdyby nie katastrofa smoleńska, to być może tak by się to potoczyło.

Pospieszalski z tej drogi zawrócił, bo uznał, że więcej zrobi jako dziennikarz niż działacz.

I ja szanuję jego wybór, ale ja się nazywam Ewa Stankiewicz.

Wiem, mówiła to pani już Niesiołowskiemu.

Więc pewnie pan wie, że nie czuję się komfortowo jako działaczka, bo to nie moja działka, nie mam do tego żyłki, najchętniej trzymałabym się jak najdalej od problemów organizacyjnych i międzyludzkich, które to wywołuje. Nie chcę mówić: „Nie chcę, ale muszę"...

Ale tak jest?

Bo nie widzę wyjścia. Najchętniej robiłabym filmy, ale żyję w kraju, w którym ideologia wkroczyła w moje życie jak za komuny i znów trzeba dawać świadectwo.

Mam wrażenie, że jest pani obsadzona w nie swojej roli: agresywnej działaczki społecznej, żądnej władzy i zemsty. To przecież nie pani.

No na pewno nie. Przecież nie jestem urodzoną działaczką, żadną aktywistką.

Ale sama pani robi wiele, by się tak przedstawiać. Jak na panią patrzą dawni znajomi, aktorzy, środowisko filmowe?

Po Smoleńsku te podziały stały się dużo wyraźniejsze, ale przyjaciele pozostali przyjaciółmi, może poza jedną sytuacją. A środowisko? Różnie. Daniel Olbrychski, który zagrał w moim filmie, kłamał w żywe oczy, że do „Solidarnych 2010" zatrudniłam aktorów. W zasadzie powinnam mu za to wytoczyć proces.

Jest pani zadowolona z tego filmu?

To w zasadzie nie był żaden film, po prostu gorący zapis, rejestracja niemal bez montażu tego, co się działo na Krakowskim Przedmieściu w pierwszych dniach po katastrofie.

Oddała pani głos tylko jednej stronie.

Nie chcę już ciągle rozprawiać o „Solidarnych 2010", ale jeśli tam byli różni ludzie, to czemu nikt nie zrobił filmu o nich, o tych „innych"?

Ja tylko pamiętam, co się działo, gdy gwiazdy polskiego dziennikarstwa poszły pod Pałac Prezydencki, jak potraktowano Monikę Olejnik lub innych, którzy brali udział w przemyśle pogardy. Tego w „Solidarnych 2010" nie ma, choć powinno być, gdybyśmy mieli opisać wszystko, co tam się działo.

Ten film wywołał ogromne emocje.

A powinien wywołać je „Krzyż", ale nie został pokazany przez żadną telewizję. Dlaczego? Bo był słaby? To nie jest tak, że ja nagle straciłam talent i przestałam umieć robić filmy...

Na koniec: porozmawiałaby pani ze Stefanem Niesiołowskim?

On powiedział, że się brzydzi takimi ludźmi jak ja i rzeczywiście nie mam ochoty na jakieś medialne starcie z nim.

A pani się nim brzydzi?

Nie brzydzę się nikim.

A Januszem Palikotem?

No, bezlitosny pan jest... (cisza) Uważam, że to, co robi, jest podłe, ale nie brzydzę się nim.

Dlaczego tak wielu życzliwych pani ludzi mówi: „Coś złego stało się z Ewką, co ona robi"?

Nie wiem. A co miałabym robić, jeśli nie to?

Filmy? Będzie je pani jeszcze robiła?

A będziemy żyć w wolnym kraju?

Ja żyję w wolnym kraju. Bardzo wiele mnie tu uwiera, ale to mój, wolny kraj.

To panu zazdroszczę.

A pani żyje w niewoli?

Mam poczucie, że gdy ginie prezydent, a premier oddaje śledztwo innemu państwu, to mamy do czynienia z utratą suwerenności. Ale myślę, że będę jeszcze robić filmy. W wolnym kraju będę mogła to robić.

Czemu pani chciała wybić zęby Stefanowi Niesiołowskiemu?

Ewa Stankiewicz:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy