Prawica przegrała, bo zawiodła ludzi na całej linii. Jesienią 1993 roku nie były jeszcze widoczne pozytywne skutki przemian gospodarczych, tylko same negatywne. Przedsiębiorstwa masowo upadały, ludzie lądowali na bruku, a państwo nie miało pieniędzy, żeby zbudować dla nich siatkę wsparcia. Z powodu biedy popełniali samobójstwa. Do mojego biura poselskiego przychodziły listy od zdesperowanych ludzi. W Łodzi, Ożarowie, odbywały się manifestacje głodowe kobiet. Nawet tak światłe osoby jak Jacek Kuroń nie wiedziały, jak w takiej sytuacji pomóc ludziom, dlatego skupiły się na działalności charytatywnej, która zastępowała pomoc instytucjonalną. Kuroń założył wtedy fundację „SOS, pomoc dla ludzi" i rozdawał zupę „kuroniówkę". Minister pracy poszedł w charytatywność. Nie wyrzucam mu tego. Taka była sytuacja. Nowa Polska przyniosła ludziom bardzo dużo cierpień. A do tego doszła kwestia aborcji. Zabrano społeczeństwu coś, co uważało za oczywistość. Ludzie uznali, że jest to szalona ingerencja władzy, sądów i rządu w prywatność. Aborcja bardzo się przyczyniła do klęski prawicy w 1993 roku, choć politycy z tamtej strony sceny politycznej nigdy nie chcieli tego przyznać.
Pamiętam kampanię parlamentarną w 1993 roku – kandydaci SLD na każdym spotkaniu mówili o ustawie aborcyjnej i zapowiadali jej zamianę.
To prawda. Lewica bardzo wspierała wtedy postulaty kobiet. I ta nasza wielka walka o prawa kobiet miała kilka jasnych punktów. Przykładowo w 1994 roku w imieniu Parlamentarnej Grupy Kobiet – nie w imieniu mojego klubu Unii Demokratycznej, bo sobie tego nie życzył – przedstawiłam nowy projekt ustawy na rzecz prawa do aborcji, w którym znalazł się przepis, że trudna sytuacja życiowa lub ekonomiczna kobiety również jest przesłanką do przerwania ciąży, do 12. tygodnia jej trwania. I Sejm tę ustawę uchwalił. Wygrałyśmy przy wsparciu KLD, części UD, prawie całej lewicy. Niestety. ustawę zawetował ówczesny prezydent Lech Wałęsa. To dlatego w wyborach prezydenckich 1995 roku poparłam Aleksandra Kwaśniewskiego. Byłam w ogromnym szoku, że mój kolega z Solidarności, z organizacji, która w moim pojęciu miała emancypować naród, okazał się tak skostniały i nieludzki. A gdyby nie on, dziś bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.
Niekoniecznie. Przecież w 1996 roku została uchwalona kolejna liberalizacja prawa aborcyjnego i też upadła.
W Trybunale Konstytucyjnym pod przewodnictwem Andrzeja Zolla. Niestety, Trybunał przez całe lata przyklepywał to, co było najbardziej konserwatywne i kołtuńskie. I zawsze tak interpretował prawo, żeby się przypochlebić Kościołowi. Zresztą moi koledzy w UD, choć często brali pod uwagę nasze argumenty, to jednak na koniec zawsze pytali: „co na to powiedzą biskupi?".
Niektóre środowiska kobiece uważają, że i lewica sprzedała prawa kobiet – w kadencji 2001–2005, kiedy zabiegała o poparcie Kościoła przed referendum akcesyjnym.
Ja bym tak nie powiedziała. Jednak SLD bardzo wspierał Parlamentarną Grupę Kobiet. Co nie znaczy, że nie należało się oprzeć naciskowi biskupów. Kościół i tak by poparł naszą integrację z Unią Europejską, bo jest wielkim beneficjentem funduszy unijnych. Rządzący zawsze tę swoją uległość wobec Kościoła racjonalizowali. Mówili „robimy to, żeby Kościół poparł plan Balcerowicza", „żeby nie podstawiał nogi, gdy chcemy wejść do Unii" itd. Ale te ustępstwa były zbyt daleko idące. Czy pani wie, że w Polsce do dzisiaj działa komisja wspólna rządu i Episkopatu?
W latach 90. na tej komisji rząd przedstawiał biskupom projekty ustaw, których nawet posłowie nie znali, bo zabiegał o aprobatę Kościoła. Widziałam protokoły z tych posiedzeń i stąd mam tę wiedzę. Opisała to jedna z dziennikarek „Polityki". Takie rzeczy działy się w Polsce całe lata.
Ustawa antyaborcyjna funkcjonowała przez 27 lat i społeczeństwo się do niej przyzwyczaiło.
Ludzie w każdej sytuacji dają sobie radę na własny sposób i w Polsce też zaczęli dawać sobie radę. Pracując w Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego zebrałam materiał na temat podziemia aborcyjnego. Wie pani, jak wyglądało
w Polsce nielegalne spędzanie płodu? Kobiety, zwłaszcza na wsiach, wywoływały poronienie, wprowadzając do macicy różne przedmioty, co miało prowadzić do zakażenia i do samoistnego poronienia. Wstrzykiwały też sobie roztwór mydła, jodynę, kwas siarkowy, kwas azotowy, kwas octowy, alkohol, związek rtęci, fosforu, ołowiu, trutkę na szczury. To są informacje od lekarzy.
To było 20 lat temu, nie sądzę, żeby w dzisiejszych czasach tak było.
A ja wiem, że takie praktyki stosowane są do dzisiaj. Z drugiej strony znam też rodzinę, która świadomie zdecydowała się na urodzenie dziecka bezczaszkowego. I to nie są katolicy, tylko agnostycy. Bo kobiety potrafią się poświęcać. Ale to był ich suwerenny wybór.
Dla mnie najgorsze jest to, że walka z aborcją rozciągnęła się na środki antykoncepcyjne i na edukację seksualną, a przecież to są główne narzędzia do przeciwdziałania przerywaniu ciąży. W 1997 roku AWS przedstawiła ustawę o reformie edukacji i okazało się, że w programach nauczania w szkołach nie ma edukacji seksualnej. Jako Kancelaria Prezydenta monitorowaliśmy prace nad tą ustawą i pamiętam, jak w dzień Wigilii siedliśmy z Danutą Hübner i Ryśkiem Kaliszem, żeby przygotować zapowiedź weta prezydenta do tej ustawy, jeżeli nie będzie w niej edukacji seksualnej. Sejm się ugiął i wprowadził tę edukację do programów szkolnych. Ale nigdy w życiu nie zostało to zrealizowane. Walka o to, żeby był jakiś rozumny stosunek do wolności wyboru kobiet, do edukacji seksualnej, toczy się od lat i końca nie widać. Dlatego uważam, że gdy kobietom odbierze się prawo do decydowania o macierzyństwie, to wszystko inne będzie jeszcze łatwiej odebrać, np. prawo do pracy czy do nauki. Słyszała pani, co powiedział Janusz Korwin-Mikke?
Że trzeba zlikwidować klasy koedukacyjne, że dziewczynki powinny się uczyć osobno, a chłopcy osobno.
To tylko Janusz Korwin-Mikke. Zwykle mówi coś jedynie po to, żeby wywołać wrzenie.
Kiedyś mówiono, że tylko Kaja Godek jest za zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej. I co? Uważam, że fanatyczne grupy typu Ordo Iuris, które PiS ewidentnie hołubi, przygotowują podglebie do głębszych zmian. Uważają, że w Polsce i innych krajach byłego bloku wschodniego, w których demokracja nie jest jeszcze dobrze zakorzeniona, każdy porządek można zmienić.
Dlatego najbardziej niedorzeczne i nieprawdopodobne pomysły mogą przyjąć formę realną. Moim zdaniem to nie jest koniec.