Stoi także na warszawskim placu Bankowym głaz z wizerunkiem Lecha Kaczyńskiego. Ale być może wtedy, gdy „Plus Minus" będzie w kioskach, tablic i głazu już nie będzie. Albo będą właśnie trwały walki uliczne między strażą miejską Hanny Gronkiewicz-Waltz a Kompanią Reprezentacyjną Wojska Polskiego Antoniego Macierewicza. Bo atmosfera jest na tyle gorąca, że siłowego rozwiązania wykluczyć nie można.
Na miejscu zwolenników upamiętnienia Lecha Kaczyńskiego płaskorzeźby z placu Bankowego długo bym nie bronił. Niech ją strażnicy pani Waltz przejmą i wywiozą w jakieś ustronne miejsce – prezydent, który zginął tragicznie w Smoleńsku, wart jest wizerunku, na którym będzie bardziej podobny do siebie.
Spór o upamiętnienie ofiar katastrofy w Smoleńsku byłby może nawet śmieszny, gdyby nie dotyczył największej być może polskiej tragedii po II wojny światowej. Dlatego wszelkie zabiegi i starania, aby nie stawiać pomnika Lechowi Kaczyńskiemu, uważam za polityczne gierki i małostkowe złośliwości.
Nie mam jednak wątpliwości, że obecna władza też chce się odegrać na poprzedniej za lekceważenie pamięci o tragedii smoleńskiej. Zdaję sobie sprawę, że działa metodą faktów dokonanych, dzięki którym pamięć o byłym prezydencie ma być utrwalona, usankcjonowana przez państwo i niemożliwa do wymazania w przyszłości. Stąd i pragnienie postawienia pomnika, i nazwanie imieniem Lecha Kaczyńskiego świnoujskiego gazoportu i Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Podejrzewam jednak, że wszystkie te zabiegi nie przyniosą sukcesu, bo przeciwnicy upamiętniania Lecha Kaczyńskiego są równie zdeterminowani. Nawet jeśli w tej kadencji uda się nadać paru instytucjom imię byłego prezydenta, to w następnej – gdy karuzela władzy się obróci – obecne decyzje zostaną zmienione.