Oto bowiem z jednej strony dla większości obserwatorów sceny publicznej jest jasne, że dotychczasowa konstytucja to akt anachroniczny i przestarzały, odnosi się do realiów z poprzedniego stulecia i wymaga wielu poprawek. Z drugiej jednak każda próba korekty wobec dramatycznego spolaryzowania polskiej polityki skazana jest na parlamentarną porażkę.
Na szczęście konstytucja nie zawiera ewidentnych błędów, ale można mieć wrażenie, że gdyby zapisany w niej był nawet jakiś kompletny absurd, próbę jego wyeliminowania przez rządzących opozycja potraktowałaby jako zamach na dobro publiczne. I odwrotnie, gdyby sensowne zmiany zgłosiła opozycja, rządzący podnieśliby larum, że ktoś przygotowuje destrukcję fundamentów ładu państwowego.
Taką sytuację nazywa się klinczem i nie jest wcale obca kulturze politycznej. Troska o zachowanie bezpiecznego status quo często paraliżowała całkiem dobrze funkcjonujące organizmy państwowe. Najlepszym przykładem jest Pierwsza Rzeczpospolita, w której klincz doprowadził do załamania państwowości.
Czy tym razem może być podobnie? Nie wykluczałbym takiej możliwości. Może nie w sensie zagrożenia bytu instytucjonalnego państwa czy biologicznego narodu. Stawką może stać się coś zupełnie innego, coś, co we współczesnych czasach jest równie ważne jak suwerenność i demokracja. Mam na myśli perspektywy rozwoju kraju, o które z taką desperacją zabiegaliśmy przez ostatnich niemal 100 lat i zwykle ponosiliśmy klęski. Zły omen odwrócił się od nas w końcu lat 80. Powiały dobre wiatry ze Wschodu. Także i my nad Wisłą dopracowaliśmy się politycznego konsensusu i wprowadziliśmy rozwiązania ustrojowe, które przekierowały pociąg z napisem „Polska" na tory europejskiego sukcesu.
Używając kategorii ze świata prawa państwowego, udało nam się zidentyfikować i wykorzystać dla dobra kraju „moment konstytucyjny", dzięki któremu ów biało-czerwony pociąg zaczął nabierać pędu dziejowego. Wejście do NATO, potem do Unii Europejskiej, polska prezydencja to kolejne stacje tej chwalebnej podróży. Jednak im dalej w nowoczesność, tym silniejsze było przekonanie, że rozwiązania konstytucyjne należy zmienić. Charakterystyczne, że takie postulaty pojawiały się w programach wyborczych niemal wszystkich partii. Krytykowano relację na linii rząd–prezydent. Umocowanie kompetencyjne tego ostatniego (domagano się wzmocnienia jego roli lub przeciwnie – sprowadzenia go do funkcji czysto reprezentacyjnych i wyboru na forum parlamentu). Gdy jedni skupiali uwagę na prawie wyborczym (postulat JOW-ów), inni domagali się likwidacji Senatu i zmniejszenia liczby posłów. Pojawiały się koncepcje Senatu jako izby samorządowej lub miejsca dla wirylistów, byłych prezydentów i premierów. Jedni mówili o konieczności wprowadzenia do tekstu nowej konstytucji mocniejszych zapisów o prawach socjalnych, inni o paragrafach o ochronie przed wykluczeniem, choćby cyfrowym. W dalszej kolejności stały lepsze gwarancje dla samorządu, przedsiębiorców, zmiana przepisów referendalnych (zlikwidowanie wymogu, że referenda ogólnokrajowe wiążą, gdy weźmie w nich udział ponad połowa uprawnionych do głosowania) czy reforma sądów powszechnych. Na koniec to, do czego się zobowiązaliśmy, wchodząc do UE, czyli zapis o zmianie polskiej waluty narodowej na euro.