Czekam, aż pan powie, że w 2006 roku to tak naprawdę był udany dla Polski występ.
Bez przesady, nie powiem tak. Ale my nie rozpaliliśmy tak wyobraźni kibiców przed turniejem.
Grosicki po meczu z Kolumbią powiedział, że dziennikarze i kibice będą teraz analizować i krytykować, a piłkarze zostaną z tym sami. Trudno sobie poradzić po takiej porażce?
Każdy piłkarz musi to przeżyć. Pamiętam, kiedy dotarło do mnie, że może to nie wstyd, ale na pewno katastrofa, wielki zawód i rozczarowanie. Wiedziałem, że ludzie będą mi dokuczać, może nawet śmiać się ze mnie. Ale to wszystko mija, czas płynie, pojawią się nowe wyzwania.
Miał pan problem, żeby po mistrzostwach normalnie rozpocząć sezon?
Nie. Piłkarz musi zrozumieć, że porażka jest nieodłącznym elementem jego zawodu. Musi się nauczyć przeżywać rozczarowania. Oczywiście, że Grosicki ma rację – piłkarze zostaną sami z tym, jak zaprezentowali się w Rosji, i sami muszą sobie to w głowach poukładać. Tak samo, kiedy przegra się pięć meczów ligowych z rzędu albo siada na ławce rezerwowych. Albo jak będąc napastnikiem, nie wykorzysta się rzutu karnego przy stanie 0:0. Wtedy też nikt ci nie pomoże z emocjami, z odbudowaniem pewności siebie, jeśli nie pomożesz sobie sam. Wiem, że to trudne, ale mówienie o tym, iż teraz ważny jest tylko następny mecz, to żadne brednie. Zwycięstwo zawsze poprawia humor.
Korzystał pan z pomocy psychologa?
Tylko na samym początku, kiedy przechodziłem do Wisły Kraków, i w jakimś stopniu mi to pomogło w tym trudnym momencie, ale pewnie sam do końca nie wiem jak. Pomogło na spokojnie podejść do presji i oczekiwań, zwalczyć strach przed podjęciem ryzyka. Z psychologiem to jest trochę tak, jak z przekonaniem samego siebie, że zrobiło się wszystko, by być w najlepszej formie. Kurczę, do psychologa nawet poszedłem, popracowałem, to musi być dobre dla mojej głowy. No i bywa, że jest.
Obciążenie psychiczne związane z mundialem da się w życiu piłkarza porównać z czymkolwiek innym?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że są duże oczekiwania, każdy chciał jak najlepiej wypaść, można było się przekonywać, że to tylko kolejny mecz w twoim życiu, ale jednak nie do końca tak było. Zawsze przed pierwszym gwizdkiem byłem pozytywnie naładowany, chciałem wygrać, ale na mundialach czułem stres. Wyniki pokazały, że nie zawsze sobie z nim radziłem. Jeszcze gorzej jest, kiedy widzisz nerwy u swoich kolegów i razem się nakręcacie. Nie jesteście tymi zawodnikami co wcześniej. Nagle okazuje się, że prosta do przyjęcia piłka odskakuje na dwa metry, że prosty strzał na bramkę nie wyjdzie. Tyle że stres nie ma akurat nic wspólnego z szybkością, a w Rosji to szybkości zabrakło najbardziej.
Czy obecna drużyna jest jednością? Czy piłkarze lubią ze sobą spędzać czas?
Uderzyła mnie skala spraw, których za moich czasów nie było. Proszę spojrzeć, co działo się z zawodnikami w kwestii marketingowej przed mundialem. Bardzo dużo było tych reklam. Z jednej strony to już nieodłączny element w dzisiejszym świecie sportu, z drugiej rodzi się pytanie, czy nasi piłkarze byli w stanie to wszystko unieść. To kolejna rzecz, którą oprócz piłki masz na głowie. Tu mam zdjęcia, tu wywiad, tu film reklamujący napój. Rozumiem, że z tego są pieniądze, że to jest czas tej drużyny i wszyscy chcą z tego wyciągnąć jak najwięcej, ale tego było tak dużo, że może nie wszyscy potrafili to pogodzić z odpowiednim przygotowaniem mentalnym, z koncentracją na tym, co naprawdę ważne. Nie da się przecież jednocześnie myśleć o wszystkim, marketing nie może przejąć władzy nad piłką i przygotowaniami.
Nie odpowiedział pan na pytanie, czy to jest jeszcze zespół?
Bo nie wiem. Kiedyś nie było social mediów, wszystko działo się bardziej w środku drużyny. Teraz piłkarze codziennie sami wrzucają po kilka zdjęć – ze zgrupowania, z podróży; wsiadamy do samolotu – fotka, wysiadamy z samolotu – fotka, ćwiczymy w siłowni – fotka. Tak się integrują ze światem zewnętrznym, taką przyjęli formę komunikacji. Ja takich rzeczy nie lubię. Te wszystkie przyloty helikopterami, nie wiem, czy to na pokaz czy nie, te żony i partnerki na zgrupowaniach. Zdaję sobie sprawę, że tak teraz wygląda świat, ale mnie się to nie podoba.
Nie pasowałby pan już do piłki?
Do piłki to może bym i pasował, ale do otoczki niekoniecznie. Przykłady niektórych piłkarzy pokazują jednak, że wciąż jest wybór, można w social mediach uczestniczyć, a można się od nich odciąć. Wyboru trzeba dokonać racjonalnie. Wrzucanie zdjęć z treningów czy życia prywatnego jest fajne, ale naraża się w ten sposób na dużo większą krytykę w przypadku niepowodzenia. To, co jest pozytywne i zabawne, może nagle obrócić się na niekorzyść, tak to działa. Jeżeli ktoś jest wrażliwy na komentarze, nie powinien otwierać się w internecie, a później nie powinien wszystkiego czytać. Trzeba usiąść i skoncentrować się na tym, co ważne, a nie na wszystkim dookoła, bo można sobie nie poradzić. Nie trzeba się jeszcze bardziej dołować. Niektórych jeden głupi komentarz w sieci może dotknąć, wyprowadzić z równowagi. Udają później, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę jeszcze bardziej zamykają się w sobie i mają jeszcze większy problem ze wstaniem z kolan. Trzeba we wszystkim znaleźć równowagę i nie brać sobie na głowę zbyt dużo.
Pan czytał komentarze po porażkach na mundialach?
Chociaż gazety były wszechobecne, to nie czytałem, ale zawsze ktoś mi powiedział, co się w nich dzieje. Wpuszczałem jednym uchem, chwilę pomyślałem, wypuszczałem drugim. Zdawałem sobie sprawę, że może to mieć na mnie negatywny wpływ. Lepiej było tego samemu nie wałkować. Każdy musi wypracować w sobie umiejętność zachowania wewnętrznego spokoju, szybkiego dochodzenia do normalnej dyspozycji po niepowodzeniu. Grosicki powiedział, że teraz piłkarze będą musieli sobie poradzić z katastrofą na mundialu, ale nie powinno go to dziwić, myślę, że w Argentynie po dwóch meczach grupowych krytyka była jeszcze większa. W Polsce droga od miłości do nienawiści jest krótka, a kibice mogą się czuć podwójnie rozczarowani, bo bardzo w reprezentację Nawałki wierzyli. Zwyczajnie nie możemy zrozumieć, że to ta sama drużyna. Właśnie różnica w porównaniu z tym, co dostawaliśmy od niej wcześniej, a tym, co dostaliśmy teraz, boli najbardziej. Po eliminacjach i meczach towarzyskich mogło się wydawać, że gramy wyrafinowany futbol, a przyszedł wielki turniej i zostały tylko złość i gniew. Musimy tę drużynę szanować i kochać za te wspaniałe chwile na Euro we Francji, musimy podkreślać jej zasługi, bo to na zawsze zostanie w naszych sercach. Francja była naszym odkupieniem. Na mundialu w 2014 roku nas nie było, a na mistrzostwach Europy 2012 kompletnie zawiedliśmy. Jechaliśmy do Nicei, Paryża i Marsylii z nadziejami, niepewnością, ale też chęcią rehabilitacji za ostatnie lata. Po zwycięstwie w pierwszym spotkaniu złapaliśmy wiatr w żagle, jak nasza drużyna pierwsza strzela gola, to jej gra zaczyna się pięknie układać, łapie polot, luz, bawi się piłką. Czasami wystarczy jedna mała rzecz w meczu, by potoczył się zgodnie z oczekiwaniami. Na mundialu dwa razy pierwsi traciliśmy bramki i wszystko się posypało. Mnie nie boli nawet ten mecz z Kolumbią, ale na początek turnieju przegraliśmy z przeciętnym Senegalem. Bardzo szybko plan upadł, a marzenia prysnęły jak bańka mydlana. To był mecz jak w starym kinie pana Mietka, w zwolnionym tempie, ślamazarny. Do tego puszczany już wcześniej. Z Kolumbią po stracie bramki otworzyliśmy się i dostaliśmy po tyłku, jak juniorzy.
Wracamy ze wstydem?
Wstydzić się można tylko przed sobą. To jest piłka, mogło nam nie wyjść. Najbardziej martwi mnie co innego. Po meczach z Senegalem i Kolumbią, kiedy już było pozamiatane, Lewandowski powiedział coś przerażającego. Stwierdził, że to było najlepsze, na co nas stać. Jeśli to prawda i różnica dwóch poziomów widoczna była przy naszym maksimum, to naprawdę jesteśmy w czarnej dziurze z całą polską piłką. Może Robert coś chlapnął na odczepnego, bo ja widziałem tę drużynę grającą dużo lepiej, a jeśli rzeczywiście w czerwcu nie było jej stać na nic więcej, to znaczy, że została źle przygotowana na mundial.
Może my po prostu nie pasujemy do najlepszych?
Chyba rzeczywiście nie dorośliśmy do mistrzostw świata. Przyjemnie się oglądało, jak grało Maroko czy Iran, nawet Arabia Saudyjska z Urugwajem albo później z Egiptem. W tych meczach coś się działo, było widać pasję i charakter, nieustępliwość, ale też umiejętności. Kiedy patrzyłem, w jakim stylu inni odpadają z turnieju, to rzeczywiście wyglądało na to, że nie pasowaliśmy do tego towarzystwa.
Jak się panu podoba obserwowanie mundialu w roli komentatora telewizyjnego?
Komentarz to duże emocje i fantastyczne uczucie. Niby jesteś z drugiej strony, ale jednak uczestniczysz w meczu. Dla mnie to coś nowego, świetne uczucie. I jakaś odmiana od codziennego życia. Jak wrócę do domu, to znowu będę robił wielkie nic. Pójdę spać, wstanę w południe, pójdę na spacer, na kawce sobie posiedzę, pomyślę o wielu rzeczach. Ale teraz za dużo się dzieje.
Szuka pan ciszy?
Tak, męczę się, jak jest głośno.
Dużo było hałasu w pana życiu?
Był hałas, były rzeczy przyjemne, mniej przyjemne i bardzo nieprzyjemne. Każdy ma jakąś historię, a ja teraz mam taki czas, kiedy potrzebuję więcej spokoju i myślenia. Czasami tego czasu może mam aż za dużo, bo zamiast podjąć jakąś decyzję spontanicznie jak kiedyś, analizuje wszystko na 15 sposobów i wychodzą kwadratowe jaja.
Nie boi się pan, iż ludzie powiedzą, że krytykuje pan reprezentację Nawałki, a sam nie osiągnął na mistrzostwach świata nic więcej?
Słyszałem, że mamy tej reprezentacji tylko dziękować i za nic jej nie krytykować. A więc ja podziękowałem za 2016 rok – i to już za mną. Wszyscy pamiętają tamten sukces, a za 30 lat zawodnicy nadal będą go wspominać. Zapisali się w historii na zawsze. Ale trzeba oddzielić wyraźnie kolejny etap. Teraz jesteśmy rozczarowani i mamy prawo mówić głośno o rzeczach, które według nas są złe.
—rozmawiał Michał Kołodziejczyk,
redaktor naczelny WP SportoweFakty
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95