Maciej Żurawski: Odpowiedzialność ponosi tylko selekcjoner

Moim zdaniem zawirowania wokół Lewandowskiego w Bayernie spowodowały dużo złego. Odejdzie, nie odejdzie, podoba mu się w Monachium, nie podoba. Przed mundialem sprawy wokół kapitana reprezentacji przybrały zły obrót – mówi Michałowi Kołodziejczykowi Maciej Żurawski, były piłkarz, dziś komentator TVP.

Aktualizacja: 30.06.2018 07:23 Publikacja: 30.06.2018 00:01

W Wiśle Kraków wygrywaliśmy w lidze ze wszystkimi jak leci, tak wysoko, jak akurat mieliśmy ochotę

W Wiśle Kraków wygrywaliśmy w lidze ze wszystkimi jak leci, tak wysoko, jak akurat mieliśmy ochotę

Foto: Reporter

Plus Minus: Rozumie pan sposób, w jaki polscy piłkarze tłumaczą przegrany mundial?

To trudny moment dla zawodników. Nie da się tak w pięć minut odpowiedzieć na pytanie, na które nie ma prostej odpowiedzi. Byłem w podobnej sytuacji po Euro 2008, wcześniej przegraliśmy też mundial 2006 w Niemczech. To, co powiedział Robert Lewandowski dzień po meczu z Kolumbią – że rywale byli poza naszym zasięgiem – jest zwyczajnie najprostsze. Ucina kolejne pytania, nie pozwala wejść głębiej w przyczyny problemu. Wyobraźmy sobie, że Lewandowski mówi na konferencji, na gorąco, że drużyna była źle przygotowana. Przecież natychmiast zaczyna się burza. Wszyscy szukają tego, kto za to odpowiada, grzebią w sztabie, rozliczają szefa, czyli Adama Nawałkę, a mundial przecież trwa. Lewandowski odpowiedział logicznie, byliśmy słabsi i koniec. Bez rozkładania na czynniki pierwsze.

Naprawdę uważa pan, że byliśmy słabsi i koniec?

Ta reprezentacja jest ofiarą własnego sukcesu. Bardzo dobrze spisała się na mistrzostwach Europy w 2016 roku, od pierwszego spotkania wszystko ułożyło się po myśli naszych piłkarzy. A przecież nie były to mecze do jednej bramki, nie byliśmy o klasę lepsi od rywali, oni też mieli swoje okazje, ale albo pudłowali, albo nasz bramkarz świetnie bronił. Na sukces we Francji złożyło się wiele spraw: szczęście też, ale przede wszystkim fakt, że nasi piłkarze przed turniejem mieli fantastyczny sezon w swoich klubach.

Nie było żadnych znaków przed mundialem, które mogły nas ostrzec przed katastrofą?

Wspominało się o gorszym sezonie naszych gwiazd, ale ogólna euforia wszystko zagłuszała. Kredyt zaufania do reprezentacji Polski był tak duży, że nawet kiedy traciliśmy gole w meczach towarzyskich i wyraźnie było widać, że coś nie gra, tłumaczono, że to tylko element przygotowań, a forma ma przyjść na pierwszy mecz. A tak naprawdę przecież żaden element przygotowań nie przewiduje tracenia goli. Dopełnieniem wszystkiego było zwycięstwo 4:0 z Litwą tuż przed mundialem. Zwycięstwo przekonujące, z polotem, po którym zawodnicy otrzymali wysokie noty i nasłuchali się zachwytów, jacy są cudowni. Jechaliśmy na mundial w stanie euforii, oczekiwania były wielkie, bo tę drużynę stać było na dojście do najlepszej ósemki Euro. Tyle że to było dwa lata temu. Możemy przypuszczać, że popełniono błędy w przygotowaniach, ale prawdę zna sztab trenerski, nam sprzedaje się to, co najprostsze.

Możliwe, że naszych piłkarzy przygniotła presja?

Wymagano od nich dokładnie tego samego co przed Francją – czyli wyjścia z grupy. Nic się nie zmieniło, poza tym, że mundial to szczebel wyżej od Euro, tymczasem my nie tylko nie zagraliśmy jak na Euro, ale dużo gorzej. Kiedy pyta pan o presję, zastanawiam się, czy to wszystko nie zostało zbyt pozytywnie nakręcone. Zapomnieliśmy, ilu zawodników nie gra w swoich klubach, ilu ma problemy ze zdrowiem, ilu nie trenuje. Sparingi tylko zamazały rzeczywisty obraz, daliśmy się nabrać, że wszystko jest w porządku. Jeśli nie grasz na co dzień w klubie, to nie masz pojęcia nie tylko, czy stać cię na trzy mecze w grupie na wysokim poziomie, ale nawet jak wypadniesz w tym pierwszym, w przypadku Polski – najważniejszym. Nasza reprezentacja miała chory kręgosłup, Kamil Glik leczył kontuzje, Kamil Grosicki ma za sobą średni sezon, Jakub Błaszczykowski niemal w ogóle nie grał, Grzegorz Krychowiak grał słabo. To był przecież trzon naszej drużyny.

A Robert Lewandowski?

Moim zdaniem zawirowania wokół jego sytuacji w Bayernie spowodowały dużo złego. Odejdzie, nie odejdzie, podoba mu się w Monachium, nie podoba. Trudno się od tego odciąć i udawać, że nic się nie dzieje. Przed mundialem sprawy wokół kapitana reprezentacji przybrały zły obrót. To nie był odpowiedni moment.

Lewandowski tłumaczył, że sam nie jest w stanie wygrywać.

Nie wiem, czy to już wyglądało jak krytyka kolegów, ale to, że Robert jest uzależniony od podań, to akurat prawda. Łatwo się bronił, trudno przecież wymagać od niego, by ciągle cofał się po piłkę. Lewandowski jest środkowym napastnikiem i ma być obecny głównie w polu karnym przeciwnika, ma oszczędzać siły na poruszanie się między obrońcami rywali. Dlatego reprezentacja nazywa się reprezentacją, że grają w niej najlepsi zawodnicy w kraju i musi się znaleźć wśród pomocników ktoś, kto będzie potrafił wykorzystać atuty Roberta. To powinno być zadaniem selekcjonera, by Robert nie musiał wracać i samemu rozgrywać. Pamiętam taki swój mecz w reprezentacji, kiedy byłem wszędzie. Na lewej, na prawej, przy linii środkowej. Myślałem sobie, że jest super, ale nie robiłem najważniejszego, nie stwarzałem zagrożenia pod bramką przeciwnika, nie było mnie w polu karnym. Ktoś mi wytknął, że robiłem wszystko, tylko nie to, co powinienem.

Jest w ogóle ktoś, kto nie zawiódł w dwóch pierwszych meczach, kiedy jeszcze walczyliśmy o wyjście z grupy?

W spotkaniu z Senegalem najlepiej wyglądała współpraca na lewej stronie między Maciejem Rybusem i Kamilem Grosickim. Byłem zaskoczony, że Grosickiego zabrakło w pierwszym składzie na Kolumbię. Oczywiście zmiany musiały być, po takim występie były nieuniknione, ale akurat ten zawodnik mógł dać to, czego w Kazaniu nam zabrakło. Jemu jakby bardziej się chciało, jakby miał więcej sił, widziałem chociaż próby. Nie rozumiem decyzji Nawałki.

A w ogóle decyzja o aż czterech zmianach w składzie była rozsądna? Poza Grosickim trener zrezygnował też z Błaszczykowskiego i Milika. Gdyby nie mogli oni zagrać w eliminacjach, kibice byliby zdruzgotani.

Jestem zdziwiony, że trener nagle stracił zaufanie do tych piłkarzy. W meczu z Senegalem wszyscy wyglądali źle, a nie tylko Błaszczykowski. Takie zmiany były olbrzymim ryzykiem w meczu o wszystko, odcięto nam skrzydła, a na nich w ostatnich latach opierała się gra naszej reprezentacji. Piłkarze, którzy decydowali o losach tej drużyny, zostali pozbawieni szansy pokazania charakteru w dniu największej próby. Ale myślę, że trener może łatwo obronić swoją decyzję. Po Senegalu szukał odmiany, nawet ustawienie zmienił.

To dobrze?

Źle. Uważam, że powinniśmy grać czterema obrońcami. Nie wiem, czy Nawałka wiedział, że gra va banque, czy po prostu, dokonując zmian, szukał kogoś – jak Maciej Rybus i Bartosz Bereszyński – kto grając po bokach, będzie jednocześnie gwarantować jakość w obronie i ataku. Wyobraził sobie, że ci dwaj jednocześnie będą w stanie dołączyć do trójki stoperów i oskrzydlać nasze akcje w ataku. Ale to mundial, a nie sparing z Litwą.

Ma pan wyjaśnienie, dlaczego w meczu z Senegalem trener postawił na Thiago Cionka, który umiejętnościami do kadry nigdy nie pasował?

Ja bym postawił na Jana Bednarka, który co prawda przy stracie drugiego gola z Senegalem został ofiarą całej sytuacji, a w spotkaniu z Kolumbią też był zamieszany w pierwszą bramkę dla przeciwników, ale gwarantował wyższy poziom od Cionka. Bednarek nie zawalił, często interweniował pewnie i skutecznie, wyjaśniał trudne momenty pod bramką. To młody piłkarz, który potrzebuje doświadczenia, ale jego występ nie był katastrofą. Wystawienie Cionka i Milika na mecz z Senegalem było nieporozumieniem. Trener zaufał tym, których lepiej znał, poczuł się bezpiecznie. Bednarek zagrał w meczach towarzyskich i wypadł dobrze, ale widocznie trenerowi brakowało pewności, jak zachowa się w spotkaniu o stawkę. Myślę, że do końca walczył ze sobą, na kogo postawić, i ostatecznie postawił na swój komfort. Cionek był w kadrze od lat, trener widział go w wielu meczach, na Euro nawet zagrał. Wiedział, czego się może po nim spodziewać, i założył widocznie, że na Senegal to wystarczy. Podobnie z Milikiem. Po meczach towarzyskich było wiadomo, że Arek nie doszedł do pełnej dyspozycji. Nawałka zignorował wszystkie znaki, bo pamiętał, że Milik dobrze współpracował z Lewandowskim, a później okazało się, że panowie wymienili między sobą w trakcie meczu jedno podanie. To są szczegóły, na które każdy z nas patrzy inaczej, ale odpowiedzialność ponosi tylko selekcjoner.

Nawałka powinien odejść?

Myślę, że w tym zestawieniu z tej drużyny zostało już wyciśnięte maksimum. Przynajmniej przez trenera Nawałkę.

Zmiany w kadrze?

Tylko zawodnicy wiedzą, jak było naprawdę. Po pierwszym meczu mówili, że nie dojechały głowy. Moim zdaniem przed drugim też. To wszystko tak pięknie, tak pozytywnie wyglądało przed mistrzostwami, zostało napompowane do takich rozmiarów, że nie wiem, czy piłkarze nie pomyśleli sobie: „No, jesteśmy już tak dobrzy, że z grupy wyjdziemy spokojnie, a może i jeszcze coś wygramy". Nie wiem, czy nie zaczęło się lekceważenie przeciwników. Na pewno wszyscy się koncentrowali, ale być może przeświadczenie o własnej doskonałości było już tak duże, że podświadomie nie przygotowywali się tak rzetelnie jak przed Euro 2016, bo myśleli, że i tak zdołają osiągnąć podstawowy cel, korzystając z doświadczenia.

Sugeruje pan, że niektórzy...

Odlecieli? Nie wiem. Być może. Mówimy tylko o tym, co widzieliśmy z boku.

Pan kiedyś też poczuł się za dobrze?

Miałem taki okres, kiedy grałem w Wiśle Kraków. Wygrywaliśmy w lidze ze wszystkimi jak leci, tak wysoko, jak akurat mieliśmy ochotę. Rzeczywiście wtedy, kiedy wychodziliśmy na mecz, wiedziałem, że będzie dobrze. Różnica jest taka, że to była polska liga i rzeczywiście było dobrze, a tutaj jest mundial i z takim podejściem musiało być źle. To, że Kolumbijczycy byli na wyższym poziomie, nie podlega dyskusji, te ich małe gry w trójkątach, te podania neutralizujące całą formację – wszyscy widzieli. Ale trudno stwierdzić, by Polacy w jakikolwiek sposób próbowali na to zareagować. Ciekawy byłem także mobilizacji zawodników Nawałki na trzeci mecz w grupie, bo ta drużyna nie tylko sama musiała się pozbierać na spotkanie z Japonią, ale jeszcze zmierzyć się z historią. Po dwóch ostatnich mundialach powstało to przykre powiedzenie o meczach otwarcia, o wszystko i o honor, tyle że te wyśmiewane reprezentacje Polski mecze o honor potrafiły jednak wygrać. Myślę, że u piłkarzy pojawiła się świadomość, że jeśli nie pokonają Japończyków, będą najgorszą reprezentacją Polski z mistrzostw świata (rozmowę przeprowadzono przed meczem Polska – Japonia – red.). A przecież tak nie jest, to dużo lepsi piłkarze od tych z 2002 czy 2006 roku, grają w lepszych klubach

Myśli pan, że mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobili wszystko na boisku i poza nim, by tego mundialu nie przegrać?

Był taki moment, nieważne w którym klubie, kiedy przez całą otoczkę, chwalące mnie głosy z zewnątrz, wydawało mi się, że jestem już tak dobry, że nie muszę się starać. Poczułem zbyt dużą pewność siebie, a to dla każdego sportowca jest zgubne, prowadzi prosto w dół. Piłka nożna cały czas się rozwija, a jak przestajesz się starać, to zostajesz w miejscu. Osiągasz fantastyczny poziom, ale jeśli jesteś na nim dwa lata później, to on już nie jest fantastyczny, bo inni zdążyli wejść znacznie wyżej. Cierpisz ty, cierpią twoi kibice. Miałem taki czas i kiedy wracam do niego myślami, wiem, że za bardzo sobie poluzowałem. Żyłem w przeświadczeniu, że będzie dobrze, bo przecież jestem świetnym piłkarzem, który zawsze sobie poradzi. Myślę, że podobnie było z nami po Euro, a przed mundialem. Czy któryś zawodnik w tym czasie w klubie rozwinął się tak bardzo, że moglibyśmy powiedzieć, że więcej się nie dało? Wspominało się tylko o tym, że no może w klubach to nie wszyscy grali, ale przecież wszystko nadrobi się na cudownym zgrupowaniu w Arłamowie, że przecież będą indywidualne programy przygotowań. Wszystko było tak pięknie narysowane, plany dopięte na ostatni guzik. A mnie nie pasowało, iż łudzi się kibiców tym, że wszystko da się nadrobić w dwa tygodnie. Sam Nawałka budował w kibicach nadmierny optymizm. Nie musiał od razu wszystkich dołować, ale mógł się zabezpieczyć, mówiąc, że nadrobienie wszystkich zaległości w dwa tygodnie jest po prostu nierealne.

Wspomniał pan reprezentacje z 2002 i 2006 roku, które na mundialach także nie liczyły się już po drugich meczach. Da się te drużyny jakoś porównać z obecną?

Uważam, że zarówno wtedy, jak i teraz nie byliśmy dobrze przygotowani szybkościowo. Różnicę między nami a rywalami było widać bez specjalistycznej analizy. A jeżeli brakuje ci mocy, czujesz, jakbyś biegał z otwartym spadochronem, jeżeli wiesz, że nie nadrobisz pół metra dzielącego cię od obrońcy, to na mundialu nie masz czego szukać. Lewandowski także nie wyglądał dobrze szybkościowo na turnieju w Rosji. Zabrakło świeżości, która dawałaby luz, polot w rozegraniu. Bardzo możliwe, że swoje dołożyła też presja – stres czasami pęta nogi. Widać to było w pierwszym meczu z Senegalem, nam w 2006 roku przytrafiło się z Ekwadorem. Jeśli jednak chodzi o reakcję przed drugim meczem, to 12 lat temu w spotkaniu z Niemcami naprawdę pokazaliśmy charakter. Oczywiście rywale stworzyli sobie mnóstwo okazji pod naszą bramką i koncertowo je marnowali, ale byliśmy blisko tego, by zremisować z gospodarzami turnieju, którzy później zajęli trzecie miejsce na świecie. Przegraliśmy tylko 0:1, po golu w ostatniej minucie. Kibice spodziewali się po nas walki i my ją podjęliśmy, nas porażka z Ekwadorem nie wbiła w ziemię, a na koniec jeszcze pokonaliśmy Kostarykę. W Rosji nie było widać tej reakcji na porażkę z Senegalem, na Kolumbię agresywnie ruszyliśmy tylko w pierwszych dziesięciu minutach. W obronie trzymaliśmy się do utraty pierwszego gola, ale kreowanie akcji ofensywnych wołało o pomstę do nieba.

Czekam, aż pan powie, że w 2006 roku to tak naprawdę był udany dla Polski występ.

Bez przesady, nie powiem tak. Ale my nie rozpaliliśmy tak wyobraźni kibiców przed turniejem.

Grosicki po meczu z Kolumbią powiedział, że dziennikarze i kibice będą teraz analizować i krytykować, a piłkarze zostaną z tym sami. Trudno sobie poradzić po takiej porażce?

Każdy piłkarz musi to przeżyć. Pamiętam, kiedy dotarło do mnie, że może to nie wstyd, ale na pewno katastrofa, wielki zawód i rozczarowanie. Wiedziałem, że ludzie będą mi dokuczać, może nawet śmiać się ze mnie. Ale to wszystko mija, czas płynie, pojawią się nowe wyzwania.

Miał pan problem, żeby po mistrzostwach normalnie rozpocząć sezon?

Nie. Piłkarz musi zrozumieć, że porażka jest nieodłącznym elementem jego zawodu. Musi się nauczyć przeżywać rozczarowania. Oczywiście, że Grosicki ma rację – piłkarze zostaną sami z tym, jak zaprezentowali się w Rosji, i sami muszą sobie to w głowach poukładać. Tak samo, kiedy przegra się pięć meczów ligowych z rzędu albo siada na ławce rezerwowych. Albo jak będąc napastnikiem, nie wykorzysta się rzutu karnego przy stanie 0:0. Wtedy też nikt ci nie pomoże z emocjami, z odbudowaniem pewności siebie, jeśli nie pomożesz sobie sam. Wiem, że to trudne, ale mówienie o tym, iż teraz ważny jest tylko następny mecz, to żadne brednie. Zwycięstwo zawsze poprawia humor.

Korzystał pan z pomocy psychologa?

Tylko na samym początku, kiedy przechodziłem do Wisły Kraków, i w jakimś stopniu mi to pomogło w tym trudnym momencie, ale pewnie sam do końca nie wiem jak. Pomogło na spokojnie podejść do presji i oczekiwań, zwalczyć strach przed podjęciem ryzyka. Z psychologiem to jest trochę tak, jak z przekonaniem samego siebie, że zrobiło się wszystko, by być w najlepszej formie. Kurczę, do psychologa nawet poszedłem, popracowałem, to musi być dobre dla mojej głowy. No i bywa, że jest.

Obciążenie psychiczne związane z mundialem da się w życiu piłkarza porównać z czymkolwiek innym?

Zdawaliśmy sobie sprawę, że są duże oczekiwania, każdy chciał jak najlepiej wypaść, można było się przekonywać, że to tylko kolejny mecz w twoim życiu, ale jednak nie do końca tak było. Zawsze przed pierwszym gwizdkiem byłem pozytywnie naładowany, chciałem wygrać, ale na mundialach czułem stres. Wyniki pokazały, że nie zawsze sobie z nim radziłem. Jeszcze gorzej jest, kiedy widzisz nerwy u swoich kolegów i razem się nakręcacie. Nie jesteście tymi zawodnikami co wcześniej. Nagle okazuje się, że prosta do przyjęcia piłka odskakuje na dwa metry, że prosty strzał na bramkę nie wyjdzie. Tyle że stres nie ma akurat nic wspólnego z szybkością, a w Rosji to szybkości zabrakło najbardziej.

Czy obecna drużyna jest jednością? Czy piłkarze lubią ze sobą spędzać czas?

Uderzyła mnie skala spraw, których za moich czasów nie było. Proszę spojrzeć, co działo się z zawodnikami w kwestii marketingowej przed mundialem. Bardzo dużo było tych reklam. Z jednej strony to już nieodłączny element w dzisiejszym świecie sportu, z drugiej rodzi się pytanie, czy nasi piłkarze byli w stanie to wszystko unieść. To kolejna rzecz, którą oprócz piłki masz na głowie. Tu mam zdjęcia, tu wywiad, tu film reklamujący napój. Rozumiem, że z tego są pieniądze, że to jest czas tej drużyny i wszyscy chcą z tego wyciągnąć jak najwięcej, ale tego było tak dużo, że może nie wszyscy potrafili to pogodzić z odpowiednim przygotowaniem mentalnym, z koncentracją na tym, co naprawdę ważne. Nie da się przecież jednocześnie myśleć o wszystkim, marketing nie może przejąć władzy nad piłką i przygotowaniami.

Nie odpowiedział pan na pytanie, czy to jest jeszcze zespół?

Bo nie wiem. Kiedyś nie było social mediów, wszystko działo się bardziej w środku drużyny. Teraz piłkarze codziennie sami wrzucają po kilka zdjęć – ze zgrupowania, z podróży; wsiadamy do samolotu – fotka, wysiadamy z samolotu – fotka, ćwiczymy w siłowni – fotka. Tak się integrują ze światem zewnętrznym, taką przyjęli formę komunikacji. Ja takich rzeczy nie lubię. Te wszystkie przyloty helikopterami, nie wiem, czy to na pokaz czy nie, te żony i partnerki na zgrupowaniach. Zdaję sobie sprawę, że tak teraz wygląda świat, ale mnie się to nie podoba.

Nie pasowałby pan już do piłki?

Do piłki to może bym i pasował, ale do otoczki niekoniecznie. Przykłady niektórych piłkarzy pokazują jednak, że wciąż jest wybór, można w social mediach uczestniczyć, a można się od nich odciąć. Wyboru trzeba dokonać racjonalnie. Wrzucanie zdjęć z treningów czy życia prywatnego jest fajne, ale naraża się w ten sposób na dużo większą krytykę w przypadku niepowodzenia. To, co jest pozytywne i zabawne, może nagle obrócić się na niekorzyść, tak to działa. Jeżeli ktoś jest wrażliwy na komentarze, nie powinien otwierać się w internecie, a później nie powinien wszystkiego czytać. Trzeba usiąść i skoncentrować się na tym, co ważne, a nie na wszystkim dookoła, bo można sobie nie poradzić. Nie trzeba się jeszcze bardziej dołować. Niektórych jeden głupi komentarz w sieci może dotknąć, wyprowadzić z równowagi. Udają później, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę jeszcze bardziej zamykają się w sobie i mają jeszcze większy problem ze wstaniem z kolan. Trzeba we wszystkim znaleźć równowagę i nie brać sobie na głowę zbyt dużo.

Pan czytał komentarze po porażkach na mundialach?

Chociaż gazety były wszechobecne, to nie czytałem, ale zawsze ktoś mi powiedział, co się w nich dzieje. Wpuszczałem jednym uchem, chwilę pomyślałem, wypuszczałem drugim. Zdawałem sobie sprawę, że może to mieć na mnie negatywny wpływ. Lepiej było tego samemu nie wałkować. Każdy musi wypracować w sobie umiejętność zachowania wewnętrznego spokoju, szybkiego dochodzenia do normalnej dyspozycji po niepowodzeniu. Grosicki powiedział, że teraz piłkarze będą musieli sobie poradzić z katastrofą na mundialu, ale nie powinno go to dziwić, myślę, że w Argentynie po dwóch meczach grupowych krytyka była jeszcze większa. W Polsce droga od miłości do nienawiści jest krótka, a kibice mogą się czuć podwójnie rozczarowani, bo bardzo w reprezentację Nawałki wierzyli. Zwyczajnie nie możemy zrozumieć, że to ta sama drużyna. Właśnie różnica w porównaniu z tym, co dostawaliśmy od niej wcześniej, a tym, co dostaliśmy teraz, boli najbardziej. Po eliminacjach i meczach towarzyskich mogło się wydawać, że gramy wyrafinowany futbol, a przyszedł wielki turniej i zostały tylko złość i gniew. Musimy tę drużynę szanować i kochać za te wspaniałe chwile na Euro we Francji, musimy podkreślać jej zasługi, bo to na zawsze zostanie w naszych sercach. Francja była naszym odkupieniem. Na mundialu w 2014 roku nas nie było, a na mistrzostwach Europy 2012 kompletnie zawiedliśmy. Jechaliśmy do Nicei, Paryża i Marsylii z nadziejami, niepewnością, ale też chęcią rehabilitacji za ostatnie lata. Po zwycięstwie w pierwszym spotkaniu złapaliśmy wiatr w żagle, jak nasza drużyna pierwsza strzela gola, to jej gra zaczyna się pięknie układać, łapie polot, luz, bawi się piłką. Czasami wystarczy jedna mała rzecz w meczu, by potoczył się zgodnie z oczekiwaniami. Na mundialu dwa razy pierwsi traciliśmy bramki i wszystko się posypało. Mnie nie boli nawet ten mecz z Kolumbią, ale na początek turnieju przegraliśmy z przeciętnym Senegalem. Bardzo szybko plan upadł, a marzenia prysnęły jak bańka mydlana. To był mecz jak w starym kinie pana Mietka, w zwolnionym tempie, ślamazarny. Do tego puszczany już wcześniej. Z Kolumbią po stracie bramki otworzyliśmy się i dostaliśmy po tyłku, jak juniorzy.

Wracamy ze wstydem?

Wstydzić się można tylko przed sobą. To jest piłka, mogło nam nie wyjść. Najbardziej martwi mnie co innego. Po meczach z Senegalem i Kolumbią, kiedy już było pozamiatane, Lewandowski powiedział coś przerażającego. Stwierdził, że to było najlepsze, na co nas stać. Jeśli to prawda i różnica dwóch poziomów widoczna była przy naszym maksimum, to naprawdę jesteśmy w czarnej dziurze z całą polską piłką. Może Robert coś chlapnął na odczepnego, bo ja widziałem tę drużynę grającą dużo lepiej, a jeśli rzeczywiście w czerwcu nie było jej stać na nic więcej, to znaczy, że została źle przygotowana na mundial.

Może my po prostu nie pasujemy do najlepszych?

Chyba rzeczywiście nie dorośliśmy do mistrzostw świata. Przyjemnie się oglądało, jak grało Maroko czy Iran, nawet Arabia Saudyjska z Urugwajem albo później z Egiptem. W tych meczach coś się działo, było widać pasję i charakter, nieustępliwość, ale też umiejętności. Kiedy patrzyłem, w jakim stylu inni odpadają z turnieju, to rzeczywiście wyglądało na to, że nie pasowaliśmy do tego towarzystwa.

Jak się panu podoba obserwowanie mundialu w roli komentatora telewizyjnego?

Komentarz to duże emocje i fantastyczne uczucie. Niby jesteś z drugiej strony, ale jednak uczestniczysz w meczu. Dla mnie to coś nowego, świetne uczucie. I jakaś odmiana od codziennego życia. Jak wrócę do domu, to znowu będę robił wielkie nic. Pójdę spać, wstanę w południe, pójdę na spacer, na kawce sobie posiedzę, pomyślę o wielu rzeczach. Ale teraz za dużo się dzieje.

Szuka pan ciszy?

Tak, męczę się, jak jest głośno.

Dużo było hałasu w pana życiu?

Był hałas, były rzeczy przyjemne, mniej przyjemne i bardzo nieprzyjemne. Każdy ma jakąś historię, a ja teraz mam taki czas, kiedy potrzebuję więcej spokoju i myślenia. Czasami tego czasu może mam aż za dużo, bo zamiast podjąć jakąś decyzję spontanicznie jak kiedyś, analizuje wszystko na 15 sposobów i wychodzą kwadratowe jaja.

Nie boi się pan, iż ludzie powiedzą, że krytykuje pan reprezentację Nawałki, a sam nie osiągnął na mistrzostwach świata nic więcej?

Słyszałem, że mamy tej reprezentacji tylko dziękować i za nic jej nie krytykować. A więc ja podziękowałem za 2016 rok – i to już za mną. Wszyscy pamiętają tamten sukces, a za 30 lat zawodnicy nadal będą go wspominać. Zapisali się w historii na zawsze. Ale trzeba oddzielić wyraźnie kolejny etap. Teraz jesteśmy rozczarowani i mamy prawo mówić głośno o rzeczach, które według nas są złe.

—rozmawiał Michał Kołodziejczyk,

redaktor naczelny WP SportoweFakty

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał