Moja ostatnia klientka opowiedziała mi o swoich podejrzeniach dotyczących zdrady małżeńskiej, podkreślając, że jej „mąż to zupełnie jak Kazik ” – opowiada Jarosław Rangotis. – I rzeczywiście, przykład pana Marcinkiewicza jest w jakiś sposób typowy. Kiedy słucha się prywatnych detektywów, można dojść do wniosku, że rzeczywistość jest w sumie nieskomplikowana i da się sprowadzić do kilku schematów.
– Typowa sytuacja to mężczyzna po czterdziestce, dobrze sytuowany, własny biznes lub stanowisko kierownicze. Kobieta, z którą zdradza żonę, ma też określony profil: dwadzieścia parę lat, przyjechała do Warszawy z małego miasteczka i jest zdecydowana pozostać tu i się urządzić – mówi Jarosław Rangotis.
Jeśli mężczyzna przetrwa kryzys spowodowany wejściem w wiek średni, można liczyć na okres pewnego uspokojenia. Druga fala zdrad dotyczy panów w wieku oscylującym około sześćdziesiątki. – Mężczyzna jest bardzo zamożny. Jego nowa partnerka ma zazwyczaj trzydzieści kilka lat. Z reguły samotnie wychowuje dzieci i szuka stabilizacji finansowej – mówi Izabela, detektyw z agencji Detektyw 24.
Zazwyczaj nikt nie szuka kochanków daleko. Znakomita większość zdrad małżeńskich związana jest ze znajomościami zawartymi na gruncie zawodowym. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i bizneswoman, które – jeśli wierzyć detektywom – są kategorią dość często zdradzającą mężów.
Inaczej sprawa wygląda z niepracującymi żonami bogatych mężczyzn. – Kochanek to barman, kelner, z reguły ktoś stojący znacznie niżej społecznie. Pani ma koło pięćdziesiątki, jest atrakcyjna i zadbana. On jest znacznie młodszy. Namawia ją na rozwód i przejęcie co najmniej połowy majątku męża – mówi Jarosław Manastyrski.
Przyłapane na zdradzie kobiety z tej kategorii z reguły nie okazują skruchy.
– Miałem niedawno taki przypadek. Mąż tyrał całe dnie, spełniał każdy kaprys żony. Weekendy poświęcał wyłącznie rodzinie, tak samo trzytygodniowe urlopy, podczas których wyłączał służbową komórkę – opowiada Jarosław Manastyrski. – Załamał się psychicznie, gdy się okazało, że żona ma kochanka. A ona z oburzeniem argumentowała, że czuła się przez męża zaniedbywana.
Bardzo rzadko się zdarza, że podejrzenie zdrady, z którą klient przyjdzie do agencji, nie znajduje potwierdzenia. Czasem może o tym zadecydować przypadek.
– Przez cały tydzień obserwowaliśmy mężczyznę. Rzeczywiście późno wracał do domu, na co skarżyła się żona. Ale ustaliliśmy, że naprawdę pracował 16 godzin na dobę. Jeśli wychodził z pracy, to na spotkania służbowe. Przedstawiliśmy żonie raport końcowy, z którego wynikało, że mąż jest czysty jak łza – opowiada jeden z detektywów. – Nie uwierzyła. Jak się okazało – słusznie. Za trzy dni zadzwoniła do nas, triumfując, że przyłapała męża na gorącym uczynku. Okazało się, że w czasie obserwacji mężczyzna spędzał tyle czasu w firmie, bo zachorował jego wspólnik. Potem wrócił do swoich zwyczajów i jego późne powroty miały zupełnie inną przyczynę.
[srodtytul]Zdrada za szybą[/srodtytul]
Konstytucja zapewnia każdemu prawo do prywatności. Zakłócenie miru domowego jest przestępstwem. Detektywi z powagą recytują te formułki, podkreślając, że zawsze muszą o nich pamiętać.
Każda zasada istnieje jednak po to, by ją złamać, a przynajmniej obejść. Tak naprawdę w swojej pracy detektyw zajmujący się sprawami rozwodowymi balansuje niekiedy na cienkiej linie rozpiętej pomiędzy legalizmem a dobrem klienta.
– Nie zrobię pewnych rzeczy, bo mogę stracić licencję. Przynajmniej nie zrobię ich oficjalnie. Dobry adwokat wyspecjalizowany w sprawach rozwodowych potrafi jednak tak dopasować zebrane przeze mnie dowody, by można je było zaprezentować na sali sądowej jako rzeczy, które zobaczyła lub dowiedziała się o nich sama zdradzana osoba – przyznaje właściciel jednej z agencji.
Powszechną praktyką jest, że detektyw doradza, jak założyć w domu podsłuch lub kamery. Klient może przecież zeznać, że zainstalował je, bo się obawiał, że ktoś ma dorobiony klucz i pod jego nieobecność zakrada się do domu.
I chociaż detektyw nie ma prawa zdobyć billingów podejrzanej o zdradę osoby, może poinstruować klienta, jak je sprawdzić.
– Nie mogę robić zdjęć wiarołomnemu małżonkowi, jeśli znajduje się on w domu lub pokoju hotelowym. To zabronione. I nie chodzi tylko o to, że nie mam prawa tam się wedrzeć. Już szyba jest tą granicą, której nie mogę sforsować – mówi Jarosław Rangotis. – Ale oczywiście mogę, jak każdy, zobaczyć coś przez szybę. I wtedy na sali zeznam pod przysięgą, co widziałem.
Kwestią wtórną pozostaje, czy żeby zobaczyć kompromitującą scenę, detektyw posługuje się wyłącznie swoim wzrokiem czy wspomaga go np. lornetka, a nawet noktowizor. I czy nie znajduje się na przykład na drzewie, skąd widać zdecydowanie więcej.
Właśnie na drzewie znajdował się detektyw z Detektywa 24, który na wielu precyzyjnych zdjęciach uwiecznił parę w sytuacji niedwuznacznej na łódce znajdującej się na środku jeziora. Kochankowie znajdowali się w przestrzeni publicznej, a więc można było ich fotografować.
Zdjęcie tzw. łóżkowe, choć łóżko jest pojęciem umownym, to marzenie każdego klienta.
– Staramy się wytłumaczyć klientowi, że takiego zdjęcia nie dostanie – przyznaje jeden z detektywów. – Ale wielu się upiera. Wydaje się im, że dopiero to przekona sąd. To nieporozumienie.
Każdy sąd uwierzy, iż doszło do zdrady, jeśli udowodni się, że np. mężczyzna regularnie spotyka się z atrakcyjną blondynką w jej mieszkaniu. – Ważne, by można było udokumentować, że nie było to jedno spotkanie. Z jednego mężczyzna się wyłga, nawet przy najbardziej kiepskim adwokacie – mówi detektyw. – Przy kilku spotkaniach trudno mu będzie tłumaczyć, że wszedł na chwilę, by zabrać służbowe dokumenty, a został kilka godzin, bo uczynnie naprawiał kran.
Z doświadczeń agencji detektywistycznych wynika, że jeśli obejmie się podejrzanego o zdradę współmałżonka tygodniową obserwacją, to zwykle się okaże, że spotkał się w tym czasie ze swym nowym partnerem trzy razy. Ideałem jest, gdy zgromadzone dowody układają się w przekonującą sekwencję.
Jeśli na zdjęciach widać, że para trzyma się na ulicy za ręce, całuje na przywitanie, a potem znika za zamkniętymi drzwiami, to sąd nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że doszło do zdrady.
– Na każdą sytuację opisaną w raporcie, który przedstawiamy klientowi, zamykając dochodzenie, mamy zdjęcie. Detektyw prowadzący sprawę gotów jest zeznawać pod przysięgą na sali sądowej – mówi Jarosław Manastyrski. – To dobry standard, którego należy oczekiwać od licencjonowanej agencji detektywistycznej.
Kogo najtrudniej obserwować? Na to pytanie detektywi odpowiadają bez wahania: policjantów.
– Zawodowe odruchy policjantów, ich czujność, sprawiają, że jest to praktycznie niemożliwe – słyszę w jednej z agencji.
Jednak nie wszyscy się zgadzają, że jest to przedsięwzięcie z góry skazane na klęskę.
– Do takiej inwigilacji trzeba się szczególnie dobrze przygotować. Częściej zmieniać samochody, pamiętać o detalach – mówi Jarosław Manastyrski. – Ale i tu mamy sukcesy. Udowodniliśmy zdradę wysokiemu rangą policjantowi, którego praca związana była właśnie z obserwacją.
[srodtytul]Walentynka dla ochroniarza[/srodtytul]
Jeśli policjant jest szczególnie trudnym figurantem – jak określają niekiedy detektywi osobę obserwowaną – to terenem, na którym bardzo trudno im działać, są osiedla zamknięte.
– Przeprowadzamy rozpoznanie. Czy jest tam bank, a może klub fitness, do którego można wykupić karnet? – mówi właściciel agencji detektywistycznej. – I oczywiście jak wygląda system monitoringu i ochrony.
W jednej z agencji detektywistycznych słyszę, że przy kalkulacji ceny zlecenia muszą wziąć pod uwagę koszty łapówek dawanych przy okazji obserwacji.
– My wolimy mówić o walentynce dla ochroniarza. Łapówka sugeruje złamanie prawa. A nam chodzi tylko o informację. Trzeba oczywiście wiedzieć, ile dać – mówi szef Nemezis. – Jeśli się ochroniarzowi zaproponuje 50 złotych, to chociaż zarabia niewiele ponad tysiąc, tylko się roześmieje. Może też zadzwonić do kierownika. A czasem może się zdarzyć, że ostrzeże osobę przez nas obserwowaną, jeśli ją lubi i dostał kiedyś od niej coś ekstra. Obserwację trudno prowadzi się też w małych miasteczkach, gdzie wszyscy się znają. Standardem jest wtedy korzystanie z samochodu z miejscową rejestracją, bo każda inna natychmiast przyciąga uwagę. A i tak można się obawiać, że starsza pani wysiadująca przy oknie zawiadomi policję, że jacyś ludzie podejrzanie długo siedzą w samochodzie.
Jak długo może wytrzymać detektyw obserwujący swój cel?
– Chyba pobiłem rekord. Kiedyś obserwowałem kobietę, która weszła do mieszkania kochanka. Mąż twierdził, że na pewno się mylę, bo uwierzył w jej wyjazd do rodziny. Uparłem się, choć miałem momenty zwątpienia, bo przez wiele godzin nikt nie wychodził. W końcu się jej doczekałem. Po 36 godzinach – opowiada Jarosław Rangotis.
[srodtytul]Pomoce naukowe[/srodtytul]
Determinacja i inteligencja detektywa odgrywają w dochodzeniu wielką rolę. Ale oprócz tego agencje detektywistyczne posługują się tzw. pomocami naukowymi.
O specjalnym wyposażeniu, jakimi dysponują, ich szefowie mówią na ogół niechętnie. Ta niechęć ma kilka przyczyn. Pierwsza jest oczywista – osoby obserwowane raczej nie powinny wiedzieć, jak można je przyszpilić. – Powinny jednak zdawać sobie sprawę, że kamera może być zainstalowana nawet w zegarku czy okularach osoby siedzącej przy sąsiednim stoliku w hotelowej restauracji – mówi szef agencji Nemezis.
Środki techniczne używane przez agencje mogą być jednak jeszcze bardziej skomplikowane, a ich użycie wręcz niezgodne z prawem. Tajemnicą poliszynela jest, że sztuka polega na tym, by na sali sądowej przedstawić uzyskane dowody tak, jakby pochodziły z innych źródeł. Przykład banalny – nikt się nie przyzna, że podsłuchiwał kochanków w pokoju hotelowym, korzystając z wyspecjalizowanych urządzeń. Może jednak zeznać, że usłyszał coś, stojąc pod drzwiami.
I wreszcie powód ostatni, dla którego detektywi nie palą się do rozmów o swoim sprzęcie – upublicznianie takich informacji grozi odpływem klientów. W końcu zdradzana osoba może dojść do wniosku, że wystarczy zainwestować dwieście kilkadziesiąt złotych w urządzenie naprowadzające GPS i umieścić je w samochodzie współmałżonka.
Biorąc pod uwagę, że zwracając się do warszawskiej agencji detektywistycznej, należy się liczyć z kosztem rzędu 6 – 8 tysięcy złotych, a często zapłacić i kilkanaście tysięcy, pokusa samodzielnego dochodzenia jest duża.
– Żona prosi koleżankę, by pomogła jej śledzić męża. Czasem w całą operację wciąga swoją rodzinę – mówi Jarosław Manastyrski. – Problem polega na tym, że mąż może się zorientować. Na spotkania z kochanką będzie udawać się w głębokiej konspiracji i gubić tropy. Albo też koleżanka podejdzie bliżej, spanikuje i ucieknie. I wreszcie wariant najgorszy: żona dopadnie męża w restauracji z kochanką, zrobi dziką awanturę. Wyjdzie na wariatkę, bo przecież on zawsze może powiedzieć, że to służbowy lunch.
Jak twierdzą detektywi, lepiej więc w kwestii udowadniania zdrady zaufać zawodowcom.