Ostatecznie przestraszyłem się matematyki i poszedłem na prawo, a zainteresowanie architekturą przerodziło się w zainteresowanie prawem zagospodarowania przestrzennego.
Czy był pan pilnym studentem?
Raczej przykładałem się do nauki. Na czwartym roku zostałem nawet najlepszym studentem na uniwersytecie, ale nie byłem kujonem, który nie widzi świata poza książkami. Wprawdzie nie prowadziłem bujnego życia towarzyskiego, ale działałem w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Udzielałem się w komisji nauki. Wówczas nie było pełnej dowolności w tworzeniu kół naukowych. Działały właściwie tylko dwa – Studenckie Koło Prawników i Studenckie Stowarzyszenie Przyjaciół ONZ. Szczególnie to drugie było obiektem zainteresowania władz. Studenci za bardzo chcieli wiedzieć, jak wygląda demokracja w innych państwach.
Miałem szczęście – w latach 60., do 1968 roku, na uczelniach było więcej wolności niż w latach 70. Potem ZSP zostało zastąpione Socjalistycznym Zrzeszeniem Studentów, a działalność studencka była na cenzurowanym. Właściwie moje życie kręciło się wokół uczelni. Na studiach poznałem żonę. Byliśmy na jednym roku. Jeszcze przed ukończeniem prawa wzięliśmy ślub.
Czy wszystkiego uczył się pan z łatwością? Nic podczas studiów nie sprawiało panu trudności?
Jak dla wielu studentów problemem było Studium Wojskowe Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzący na nim zajęcia oficerowie byli obiektem niezliczonej liczby anegdot krążących w środowisku studenckim. Czasem nie bywało jednak śmiesznie, bo niektórzy koledzy musieli nawet przez nich powtarzać rok. Ja na zbiórkach starałem się nie wyróżniać – stawałem w drugim rzędzie i nie miałem np. wąsów. I jakoś poszło.