Metafizyka i odpowiedzialność

Mit smoleński jako opowieść o tym, jak potrafiliśmy obudzić w sobie raz jeszcze legendarną polską solidarność, musi trwać. Jako nadzieja na przyszłość i początek projektu normalnego państwa – pisze rzecznik ruchu „Solidarni 2010"

Aktualizacja: 04.08.2011 08:19 Publikacja: 03.08.2011 19:59

Metafizyka i odpowiedzialność

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Red

Zapewne wbrew własnym zamierzeniom Filip Memches w tekście „Szkodliwy mit smoleński" („Rz", 25 lipca), tworzy nowe, nieistniejące problemy i podziały. „Neomesjanizm ze Smoleńskiem" przeciwstawiony zostaje „neomesjanizmowi z Chrystusem".

Memches miesza ze sobą polityczny aspekt katastrofy smoleńskiej z aspektami romantycznym czy też metafizycznym Smoleńska. Ze szkodą dla obu. Pierwszy trywializuje, sprowadzając brak obojętności na polityczną katastrofę posmoleńską do jaskrawo (tym samym nieprawdziwie) opisywanego mitu smoleńskiego". Romantyzm zaś dyskredytuje, twierdząc, iż jest to rodzaj świeckiej religii obywatelskiej, w ramach której „katastrofa smoleńska urasta do rangi centralnego wydarzenia w dziejach nie tylko Polski, ale i całego świata".

Tymczasem wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. i okres po katastrofie rządowego tupolewa w sferze politycznej są wyraźnym odzwierciedleniem tego, w jakim stanie jest polskie państwo. Wbrew temu, co od początku jak mantrę powtarzały władze i zaprzyjaźnione z nimi media, Polska nie zdała egzaminu. Problemem nie jest postawa Rosji, po której trudno się spodziewać wiele, skoro na jej czele stoi pułkownik KGB, ale postawa naszych rządzących.

Dni solidarności

Afera Rywina nie była niezwykła z powodu samego Lwa Rywina czy ustawy, która podlegała politycznym targom, tylko z racji tego, iż stała się symbolem III RP. Tak samo Smoleńsk jest niezwykły nie tylko z powodu całego aspektu historycznego (70 lat po zbrodni katyńskiej ponownie ginie polska elita), ale przez to, co ta tragedia i jej następstwa mówią o polskim państwie.

10 kwietnia do dziś budzi tyle emocji, bo łączy w sobie wszystkie sfery życia polskiej wspólnoty. Polityczną, historyczną, społeczną i medialną. To 10 kwietnia przez moment do ogromnej rzeszy ludzi dotarło, że media kłamią i robią to naprawdę profesjonalnie. Do wielu dotarło też, kim naprawdę był Lech Kaczyński i co zrobił dla Polski.

Do dziś pamiętam zwierzenie koleżanki z pewnością niesympatyzującej z poglądami prezydenta, która zdumiona przyznała się, że dotychczas nie wiedziała, że Lech Kaczyński był profesorem, jego żona znała cztery języki, a we dwójkę stanowili cudowne małżeństwo. Pierwszy raz zobaczyła w głównych polskich mediach twarz prezydenta nie wykrzywioną, a serdeczną, uśmiechniętą.

Te miliony ludzi w kilkunastogodzinnych kolejkach na całym Trakcie Królewskim i placu Zamkowym policzyły się i na moment mogli – bez poczucia, iż są „obciachowi" – oddać  hołd przy trumnach pary prezydenckiej. Cała Polska obserwowała z czysto ludzkim współczuciem osieroconą Martę Kaczyńską. Wszyscy pamiętamy te dni solidarności, której nawet rozpętany przez „Gazetę Wyborczą" i Andrzeja Wajdę spór o Wawel nie zdołały pokonać.

Jeśli wierzymy w Boga aktywnego w życiu ludzkim, nie możemy pozostać obojętni. Patrząc wstecz na to, jak Polska zareagowała na śmierć 96 pasażerów rządowego samolotu, ale i na to, jak próbowano naturalne ludzkie odruchy spacyfikować (wystarczy przypomnieć sobie chociażby atak, z jakim spotkała się Ewa Stankiewicz po emisji filmu „Solidarni 2010"), trudno nie zadać sobie pytania: co Chrystus chce nam, Polakom, powiedzieć?

Szkodliwy obraz

Niezrozumiały jest sztuczny podział, jaki wprowadza Filip Memches, opierając na nim cały tekst. Chodzi o wspomniane wcześniej przeciwstawienie patriotyzmu chrześcijańskiego i pogańskiego. Pierwszy typ patriotyzmu jest ponoć obcy ludziom, którzy w uścisku Putina z Tuskiem widzą szatański chichot. Drugi typ patriotyzmu – wedle Memchesa – reprezentować mają m.in. Wojciech Wencel i Jarosław Marek Rymkiewicz.

Trudno jednak nie zgodzić się ze słowami Wencla na temat szatana. Poeta przypomina, iż „według nauki Kościoła szatan jest »ojcem kłamstwa«, który ingeruje w ludzkie sprawy, zwodząc »całą zamieszkaną Ziemię«". Za Wenclem chciałoby się spytać – „czyżby Memches upatrywał go wyłącznie w piekle?".

Autor tekstu w „Rzeczpospolitej" zapewnia, że jego tezy mają cechy chrześcijańskiej uniwersalności, jednak stworzona przez niego polaryzacja posiada niesłychany potencjał wykluczający. Tekst Memchesa – wierzę, że nie do końca świadomie – jest w znacznej mierze opisem tych, których należy odrzucić i napiętnować. Memches ewidentnie ustawia sobie przeciwnika w wygodny dla siebie sposób i wyolbrzymia jego przywary.

Jednak nawet jeśli przyjmiemy założenia Filipa Memchesa (przy całej ich przesadzie), możemy odrzec, że sytuacja, w której dyskusja o Smoleńsku zostanie zdominowana przez „pogański mesjanizm", jest równie niepożądana jak ta, w której zatriumfuje „chrześcijański neomesjanizm".

Warto też zwrócić uwagę na stopień agresji tekstu Memchesa. Autor bez skrępowania sugeruje „fałszywą świadomość" swych ideowych przeciwników. Czegóż możemy się o nich dowiedzieć?! Są oni poganami, materialistami, naturalistami, oportunistami, bądź bezbożnikami. Nie wydaje mi się, by takie epitety umożliwiały dialog.

Co najciekawsze tekst będący inspiracją autora, z którego pochodzi zdanie o „neomesjanizmie bez Smoleńska", nie mówi bezpośrednio o samym Smoleńsku. W felietonie Wojciecha Wencla, który ukazał się w „Gościu Niedzielnym" pod tytułem „Stare chłopy grają na kompie", pojawia się krytyczny opis kolegów z pisma „Czterdzieści cztery", mówiący o ich upupieniu i coraz głębszym wyobcowaniu się od odbiorcy.

Ma ono opierać się postrzeganiu popkultury jako „nowocześniejszej formy kultury", które staje się „miejscem uprawy wartości", od których jednak po 10 kwietnia 2010 r. uciekają, tworząc „swój sztuczny raj". Owszem krytyka ta może być dla tytułowych „starych chłopów" bolesna, ale nie ma powodu, by z niej konstruować niemającą wiele wspólnego z rzeczywistością smoleńską religię obywatelską.

Zgadzam się z autorem, że szkodliwa jest sytuacja, gdy opisywana przez niego smoleńska religia obywatelska prowadzi do wynaturzeń. Jednak owe wynaturzenia są w rzeczywistości wymyślone przez Memchesa. Czy opisując swoją wizję mesjańskiej herezji, naprawdę wierzy on, że takowa istnieje?

Zmarłych już pochowaliśmy, niestety, nie zrobiono nic, by naprawić to wszystko, co zniszczyła ideologia politycznej bylejakości

Nie ma przecież żadnej większej grupy politycznej czy społecznej, która w imię świeckiej religii obywatelskiej odrzucałaby Chrystusa. Owszem, wielu patriotów nie jest katolikami, ale jeśli szanują polską tradycję katolicką i jej wkład w to, co nazywamy polskością, nie powinniśmy ich wykluczać.

Nie wiem, czy Rymkiewicz zdałby egzamin na chrześcijanina, wiem za to, że jego nieobojętność na Smoleńsk jest jak najbardziej zrozumiała i ma do niej jako obywatel pełne prawo. Co więcej, rzeczywistość polityczna, postawa rządu Władimira Putina, ale i polskiej władzy, dają coraz więcej powodów do niepokoju. Wydaje się też, że robienie szalonego Dionizosa pogańskiego patriotyzmu z ciąganego dzisiaj po sądach poety jest krzywdzące i fałszywe.

Jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego obraz „smoleńskiej religii obywatelskiej" kreślony przez Filipa Memchesa jest krzywdzący. Rysując obraz rzeszy Polaków, którzy wbrew ewangelicznym radom „płaczą nad nami i naszymi dziećmi" (Łk 23, 28), zapomina o najważniejszym: zmarłych już pochowaliśmy, niestety nie zrobiono nic, by naprawić to wszystko, co zniszczyła ideologia politycznej bylejakości.

Czy po opłakaniu zmarłych jako wspólnota nie mamy prawa żądać politycznej odpowiedzialności? Czy obserwując, jak władza ucisza wszelkie głosy krytyczne, mamy ustąpić i rozpocząć walkę z „mitem smoleńskim"? Czy mamy zgodzić się na taktykę partii rządzącej i jej sojuszników, polegającą na łamaniu kolejnych tabu i rozpętaniu tzw. wojny polsko-polskiej?

Filip Memches wyżej opisanej wizji mitu smoleńskiego przeciwstawia inną równie mętną koncepcję. Z tym że – co zapewne nie było zamiarem autora – pod hasłem odrzucenia neopogańskich herezji pozwala ona umyć ręce od kwestii „obciachowego" Smoleńska.

Nie do zaakceptowania

Mit smoleński jako opowieść o tym, jak potrafiliśmy obudzić w sobie raz jeszcze tę legendarną solidarność, musi trwać. Nie jako wizja negatywna, ale przeciwnie: nadzieja na przyszłość oraz początek projektu normalnego państwa. Polska po „Katyniu numer 2" (jak katastrofę smoleńską określił Aleksander Kwaśniewski) wciąż ma w sobie wystarczającą siłę i musi znaleźć ambicję, by kontynuować starania o normalne państwo oraz o demokratyczne standardy w życiu politycznym. Metafizyczne odczytanie Smoleńska wcale nie musi kłócić się z dochodzeniem prawdy i odpowiedzialności, naprawą państwa czy solidarnością wykluczonych.

Spór z mesjanizmem smoleńskim odstawmy do momentu, gdy będziemy pewni, że nigdy więcej premier dla punktów w sondażach nie będzie dyskredytował prezydenta własnego kraju i nigdy więcej dla osobistych korzyści szef polskiego rządu nie wejdzie w rozgrywkę polityka innego państwa mającą na celu dzielenie Polaków. Niestety, to właśnie rozdzielenie wizyt przez Donalda Tuska i Władimira Putina oraz konsekwentnie prowadzona przez rząd „walka o samolot", nie tylko zepsuła polską demokrację, ale obok innych czynników doprowadziła do katastrofy rządowego tupolewa w Smoleńsku.

Nie możemy akceptować państwa, wedle którego pocięcie na kawałki przez Rosjan wraku rządowego samolotu nie wymaga żadnych działań ministra spraw zagranicznych. Tego samego ministra, który jednocześnie gorliwie zajmuje się wysyłaniem not do Watykanu, banowaniem przeciwników na Twitterze i ściganiem internautów na portalach. Jedyne konsekwencje niszczenia wraku – jak dotychczas – poniosła Anita Gargas, dziennikarka, szefowa „Misji Specjalnej", programu telewizyjnego, który jako pierwszy pokazał niszczenie samolotu. Państwo wbrew polityczno-medialnej propagandzie nie zdało egzaminu i to jest dzisiaj poważny problem do wspólnego rozwiązania.

Autor jest rzecznikiem ruchu „Solidarni 2010", współpracownikiem „Gazety Polskiej" i portalu Niezalezna.pl

Zapewne wbrew własnym zamierzeniom Filip Memches w tekście „Szkodliwy mit smoleński" („Rz", 25 lipca), tworzy nowe, nieistniejące problemy i podziały. „Neomesjanizm ze Smoleńskiem" przeciwstawiony zostaje „neomesjanizmowi z Chrystusem".

Memches miesza ze sobą polityczny aspekt katastrofy smoleńskiej z aspektami romantycznym czy też metafizycznym Smoleńska. Ze szkodą dla obu. Pierwszy trywializuje, sprowadzając brak obojętności na polityczną katastrofę posmoleńską do jaskrawo (tym samym nieprawdziwie) opisywanego mitu smoleńskiego". Romantyzm zaś dyskredytuje, twierdząc, iż jest to rodzaj świeckiej religii obywatelskiej, w ramach której „katastrofa smoleńska urasta do rangi centralnego wydarzenia w dziejach nie tylko Polski, ale i całego świata".

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Zetki nie wierzą we współpracę Nawrockiego i rządu Tuska
Opinie polityczno - społeczne
Prof. Stanisław Jędrzejewski: Algorytmy, autentyczność, emocje. Jak social media zmieniają logikę polityki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Niekonstruktywne wotum zaufania
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Kubin: Czy Izrael mógł zaatakować Iran?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: To jeszcze nie kamień milowy