To miała być szybka piłka. Na początku sierpnia prezydent ogłasza termin wyborów. Politycy rozjeżdżają się na wakacje. We wrześniu krótka kampania – w roli głównej Tusk na europejskich salonach. Obok niego Merkel, Barosso, Sarkozy. PiS-owska opozycja jest bezradna. Nie można przecież wywieszać billboardów i pokazywać reklamówek w telewizji. Jest zdana na to, co powiedzą media, a te przychylniejszym okiem patrzą na PO niż na partię Kaczyńskiego.
No i wybory są dwudniowe. Jeśli po sobocie frekwencja jest marna, zwolennicy premiera nawołują, by wracać z weekendu na głosowanie, bo Jarosław stoi u bram. 9 października wieczorem drużyna Tuska otwiera szampany. Taki był plan. Ale się rozpadł. Ludzie partii władzy przecierają oczy ze zdziwienia. Muszą szykować się na wojnę, której kompletnie się nie spodziewali.
Strach przed pluszakiem
Co tu się robi? Tu się kręci kulą ziemską! – tak jeden ze współpracowników Donalda Tuska mówi o atmosferze ostatnich tygodni w Kancelarii Premiera. O co chodzi z tym kręceniem? Krótko mówiąc, trochę pozorujemy działania, nic wielkiego nie robimy, spokojnie idziemy sobie do wyborów, które w cuglach wygramy.
Ostatnie rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego wyrwały partię władzy z błogiego stanu. – Impreza się skończyła, wszyscy mają kaca. Wiedzą, że trzeba się zabrać do roboty, ale nie bardzo wiedzą jak. A czasu jest mało – opisuje polityk PO. Kampania i wybory będą kompletnie inne, niż zaplanował sobie Tusk i jego ludzie – będą billboardy, będą reklamówki w telewizji, a głosowanie potrwa tylko jeden dzień.
Wiadomość została fatalnie przyjęta w Kancelarii Premiera. Z kilku powodów. Po pierwsze, w otoczeniu Tuska panuje przekonanie, że negatywna kampania telewizyjna i billboardowa w wykonaniu PiS czy SLD może poważnie zaszkodzić Platformie. – Żywa jest pamięć o PiS-owskich spotach z pustoszejącą lodówką i omdlewającym pluszakiem, które mordowały Platformę w kampanii 2005 roku – opisuje jeden z ministrów.