Wanda Nowicka i dziewczynki

Od ponad 20 lat organizacje kobiece starają się, by III RP je usłyszała, konfrontują się z potężnymi adwersarzami z organizacji katolickich, są świetne w zbieraniu podpisów i konsekwentnie domagają się parytetów. Czy wsparta przez takie środowisko, sama będąca jego częścią, Wanda Nowicka miałaby się przestraszyć Janusza Palikota? – zastanawia się publicystka.

Publikacja: 21.02.2013 18:53

Zuzanna Dąbrowska

Zuzanna Dąbrowska

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz rg Rafał Guz

Przed rozłamami partyjnymi, w ich trakcie i po nich zawsze odbywa się knucie. Wanda Nowicka odeszła jako jedyna z klubu Ruchu Palikota, rozłamu więc niby nie ma. Ale to nie znaczy, że pozostała sama. Można nawet powiedzieć, że cały czas miała swoje polityczne środowisko na wyciągnięcie ręki. I właśnie po nie sięgnęła. Pierwsze, co muszą wspólnie teraz ustalić, to, czy udało im się już zbudować siłę, która zostanie elementem politycznych układanek: kartą przetargową w rozmowach toczonych po lewej stronie pod egidą Aleksandra Kwaśniewskiego. Trzeba więc się spotykać, rozmawiać i się umawiać. A potem rozpocząć licytację.

Zahartowana druga płeć

Nie mają przy tym co liczyć na entuzjastyczne przyjęcie. Każda z pań z nazwiskiem dobrze nadaje się do zostania lokomotywą albo chociaż do uatrakcyjnienia listy. Ale jako samodzielny byt? To ryzykowne. – Na ile dotychczasowe recenzentki polityki są w stanie naprawdę robić politykę? – zastanawia się jeden ze współpracowników Aleksandra Kwaśniewskiego. – Chcą próbować samodzielności? Niech teraz pokażą, co potrafią...

Ale „dziewczynki” – jak same siebie nazywają – są zaprawione w bojach. Od pierwszych debat na początku lat 90. zmieniających ustawę dopuszczającą aborcję, od pierwszych kilkunastoosobowych manifestacji pod Sejmem, od ruchu, który starał się doprowadzić do referendum w tej sprawie, organizacje kobiece są zahartowane. Wiele z nich nie poradziło sobie z rzeczywistością ekonomiczną, niektórym udało się przeżyć tylko dzięki kampaniom i projektom z funduszy unijnych. Aktywistki z najdłuższym stażem można spotkać zawsze tam, gdzie na ulicy ktoś upomina się o liberalizację ustawy antyaborcyjnej, edukację seksualną w szkołach, zatrzymanie przemocy domowej, równe pensje kobiet i mężczyzn. Od ponad 20 lat starają się, by III RP je usłyszała, konfrontują się z potężnymi adwersarzami z organizacji katolickich, są świetne w zbieraniu podpisów i konsekwentnie domagają się parytetów. Wymieniają się informacjami, coraz lepiej aktywizują kobiety w małych ośrodkach. Nie mają kompleksów w kontaktach z najważniejszymi politykami – premierami i prezydentami, w każdej chwili gotowe wygarnąć im w oczy, co myślą. Czy wsparta przez takie środowisko, sama będąca jego częścią, Wanda Nowicka miałaby się przestraszyć Janusza Palikota?!

W pierwszej chwili zachowała się zresztą zgodnie z partyjną logiką: jeśli nie możesz zabić lidera, to się go słuchaj. Nowicka zgodziła się więc ustąpić, Palikot w rewanżu powtórzył kilka razy, jak trudna była dla niego decyzja o cofnięciu jej rekomendacji na stanowisko wicemarszałka. A potem przyszedł szok: okazało się, że zwyciężyła lojalność wobec własnego środowiska – kobiecych organizacji pozarządowych. Tego Palikot nie przewidział. Być może nie dość dokładnie zastanowił się nad polityczną przeszłością szefowej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zanim wpuścił ją na biorące miejsce na liście.

Środa-wisko

Magdalena Środa sama przyznaje, że to ona wymyśliła start Nowickiej z list Ruchu Palikota. Podczas ostatniej kampanii do Sejmu, po miesiącach nieudanych negocjacji z SLD, przyjęcie przez Ruch Palikota z otwartymi ramionami (i listami wyborczymi) było ożywcze i łamiące schemat, według którego traktowano do tej pory grupy feministyczne w polskiej polityce. Janusz Palikot sprawiał wrażenie autentycznie zainteresowanego postulatami środowisk kobiecych, a feministkom wydawał się bliski kulturowo. To nie jest mało ważny aspekt. Do tej pory kontakty organizacji ze światem polityki zawsze odbywały się według określonego rytuału. Za czasów rządów SLD swoistym, dość sympatycznym gettem była Parlamentarna Grupa Kobiet. Tam wpuszczano „panie” z NGO-sów, żeby się mogły wygadać. Niewiele z tego wynikało, ale jakiś „ruch w interesie” się zaczął dzięki Jolancie Banach, kiedy pełniła funkcję pełnomocnika rządu ds. kobiet i rodziny (1995–1997). Ale Banach była „tylko” najlepsza na tle panów z lewicy. Środowisko organizacji kobiecych swojej reprezentantki u władzy nie miało.

Dopiero decyzja Leszka Millera z 2001 roku o powołaniu na stanowisko pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn Izabeli Jarugi-Nowackiej po raz pierwszy dała feministkom realny wpływ na rzeczywistość. Jaruga-Nowacka miała niepodważalną rekomendację ze strony środowisk kobiecych, co było jednocześnie plusem i minusem: dawało poparcie społeczne, ale w politykach budziło poczucie zagrożenia, bo gwarantowało zbyt dużo politycznej samodzielności i niezależności. Pewnie dlatego wicepremier Grzegorz Kołodko, prowadząc posiedzenia Komitetu Społeczno-Ekonomicznego Rady Ministrów, pozdrawiał Jarugę-Nowacką z wyraźnym przekąsem: „Witam panią minister płci obojga”.

Po tragicznej śmierci Izabeli Jarugi-Nowackiej w prezydenckim Tu-154 nie było w SLD osoby, która umiałaby mówić choćby tym samym językiem, co lewicowe organizacje kobiece. Może udałoby się to Katarzynie Piekarskiej, ale najpierw zajęła się własną kampanią, a potem nie dostała się do Sejmu. Politycy Sojuszu raczej „zaszczycali” doroczne Manify – i to rzadko. Mają też na sumieniu szereg grzechów zaniechania, niekonsekwencji, nieuchwalonych ustaw – szczególnie wtedy, gdy jeszcze Leszek Miller był premierem i dysponował większością parlamentarną.

Bo to właśnie wtedy, w 2002 roku, feministki wsparte przez wiele kobiet ze świata kultury, biznesu i polityki wystosowały do Parlamentu Europejskiego list otwarty, nazwany Listem stu kobiet, w którym domagały się „wolnej od zastraszania, demokratycznej debaty na temat sytuacji kobiet w Polsce”. Zdaniem sygnatariuszek listu, wśród których znalazły się m.in.: Maria Janion, Wisława Szymborska, Henryka Bochniarz i Agnieszka Holland, debatę taką uniemożliwiał rząd Leszka Millera, który za cenę poparcia Kościoła dla integracji europejskiej przehandlował postulaty środowisk kobiecych.

Biją naszą?!

To nauczyło „dziewczynki”, że liczyć można głównie na siebie. I chociaż między poszczególnymi organizacjami dochodziło przez te lata do konfliktów i walk o palmę pierwszeństwa, prymat intelektualny i tytuł najbardziej zasłużonej feministki, to na zewnątrz środowisko to prezentuje się jak monolit. – Wanda zachowała się wobec Janusza Palikota w sposób mu nieznany, a w związku z tym nieobliczalny – mówi jedna z wieloletnich aktywistek środowisk kobiecych – czyli jak dziewczynka, a nie jak chłopiec. Według innych reguł po prostu. Chociaż nie – jednej zasady od kolegów się nauczyłyśmy: „Biją naszą? Trzeba natychmiast przegryźć im gardła!”.

Dlatego właśnie reakcja Magdaleny Środy i kilku innych działaczek z Kongresu Kobiet była zdecydowana i natychmiastowa. Udzieliły wicemarszałkini bezwarunkowego poparcia, a Środa na Palikocie suchej nitki nie zostawiła, nie tylko dystansując się od projektu kandydowania z jego list, ale wręcz zapowiadając, że nie odda na jego ugrupowanie własnego głosu. A na portalu Lewica 24 inna spośród „dziewczynek” napisała: „Bez Wandy Nowickiej Ruch Palikota nie jest partią kontestatorów elit, tylko grupą facetów, którzy chcą co najwyżej wypchnąć tego czy innego faceta i zająć jego miejsce”.

To musiało boleć… Ale w starciu z feministkami panowie – niezależnie czy z SLD, czy z Ruchu Palikota – bezsilni nie są. Nie oddadzą łatwo jedynek na listach europejskich, a w każdym razie na pewno nie ich połowy, co jest postulatem wyjściowym dla pań. – Nie tak szybko – hamuje te zapędy jeden z polityków zaangażowanych w rozmowy z Aleksandrem Kwaśniewskim. – Na razie Wanda ma za sobą etap budowania wizerunku, który wcale nie wypadł bezdyskusyjnie. Jak mówi klasyk – są plusy dodatnie, ale są też plusy ujemne. Ktoś się zawsze może zapytać podczas negocjacji: a od czego się ta pani niezależność zaczęła, pani Wando? I trzeba się będzie znów tłumaczyć z grzechu pierworodnego, jakim było wzięcie premii...

Czy „dziewczynki” wkroczą na scenę? Za wcześnie wyrokować. Coś się zapewne wyjaśni po piątkowym spotkaniu byłego prezydenta z Januszem Palikotem. Czy chcą, czy nie – obaj muszą zaakceptować wybijanie się na niezależność grupy mało subordynowanych „dziewczynek”. Ale to wcale nie znaczy, że z podwórka ich nie wyrzucą.

Autorka jest komentatorką Pierwszego Programu Polskiego Radia

Przed rozłamami partyjnymi, w ich trakcie i po nich zawsze odbywa się knucie. Wanda Nowicka odeszła jako jedyna z klubu Ruchu Palikota, rozłamu więc niby nie ma. Ale to nie znaczy, że pozostała sama. Można nawet powiedzieć, że cały czas miała swoje polityczne środowisko na wyciągnięcie ręki. I właśnie po nie sięgnęła. Pierwsze, co muszą wspólnie teraz ustalić, to, czy udało im się już zbudować siłę, która zostanie elementem politycznych układanek: kartą przetargową w rozmowach toczonych po lewej stronie pod egidą Aleksandra Kwaśniewskiego. Trzeba więc się spotykać, rozmawiać i się umawiać. A potem rozpocząć licytację.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Duopol kontra społeczeństwo
analizy
PiS, przyjaźniąc się z przyjacielem Putina, może przegrać wybory europejskie
analizy
Aleksander Łukaszenko i jego oblężona twierdza. Dyktator izoluje i zastrasza
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Po 20 latach w UE musimy nauczyć się budować koalicje
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Krótka ławka Lewicy
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?