Czy istnieją inne demokracje niż dominująca na dzisiejszym Zachodzie – liberalna? Bez wątpienia tak, niekoniecznie trzeba patrzeć daleko na Wschód. Tam także odbywają się wybory z wiadomym i raczej beznadziejnym skutkiem. Można wyobrazić sobie łagodniejsze warianty nieliberalne, ale zawsze aktualna większość rości sobie prawo do miażdżenia aktualnej mniejszości, jakby ignorowała podstawowe dla każdej demokracji mniemanie, iż po kolejnych wyborach to ona właśnie może znaleźć się po stronie przegranej i sama doświadczyć presji.
Czy Jarosław Kaczyński, kiedy już zrobi swoje (a robi szybciej i brutalnej, niż się ktokolwiek spodziewał), będzie biernie czekać parę lat, by wyrażona w głosowaniu wola obywatelska odsunęła go od władzy? Na pewno nie. Wystarczy wspomnieć nie tylko Putina i Łukaszenkę, ale chociażby system wyłaniania kandydatów do parlamentu ustanowiony przez polską konstytucję kwietniową z 1935 roku, by zobaczyć, że demokracja nieliberalna ma bogatą narzędziownię zapewnienia ciągłości władzy przy zachowaniu wyborczej fasady.
Przypominane są ostatnio słowa Tomasza Jeffersona sprzed prawie 250 laty: „Musimy trzymać się razem, bo w przeciwnym razie będą nas wieszać osobno". Ale też nadużywane. Wieszanie straszy tylko w tytule znanego eseju Jarosława Marka Rymkiewicza. Dziś wystarczy, jeśli przeciwnikowi – który ma według nas zero racji – zatka się usta i odejmie prawa. Bo w dobrze skonstruowanej demokracji nieliberalnej racja inna od jedynie słusznej i rządzącej ma tyle do powiedzenia, co zwłoki powieszonego. Wtedy pozostaje tylko kryterium uliczne.
Znamy to aż nadto dobrze z dziejów niesławnego schyłku PRL. Powtórka? Chętni już się zgłaszają. Przestrzegam przed tym nie tylko dlatego, że nienawistne podziały plemienne są ostatnią rzeczą, jakiej nam trzeba. Jeśli dzisiejsza opozycja pragnie powrócić do władzy, powinna zrozumieć, że demokracja – a na pewno uda się kiedyś odnowić ją w Polsce – będzie inna niż w dobrych czasach „ciepłej wody w kranie".
Po pierwsze, trzeba odbudować, a może zbudować na nowo poczucie obywatelstwa Polaków. Byśmy przy urnie wyborczej za niespełna cztery lata nie kierowali się plemiennymi okrzykami, ale rozumnym rozeznaniem. Po drugie, trzeba uderzyć się w piersi za całe 26 lat wolności, a zwłaszcza za osiem ostatnich. Za to szczególnie, że wywodząc się z „Solidarności", zaniedbaliśmy solidarność przez małe „s". Polska powszechnego prekariatu na „śmieciówkach" i nielicznych wybrańców na niebotycznych kontraktach jest – owszem – liberalna, ale na pewno obrzydliwa.