W „Nieruchomościach" sprzed dwóch tygodni opublikowaliśmy tekst pt. „W poszukiwaniu taniego agenta". Opisaliśmy w nim, jak za pośrednictwem warszawskich biur nieruchomości próbowaliśmy sprzedać nowe mieszkanie i że nie udało nam się wynegocjować u pośrednika niższej prowizji niż2 proc. wartości transakcji (podczas gdy standardowo oferowana wynosi 3,5 proc. brutto).

Okazało się, że tekst wywołał burzę – i to wśród pośredników, a nie ich klientów. Jeden z agentów denerwował się na dziennikarkę: „dlaczego koniecznie chce pani pokazać uczestnikom transakcji sprzedaży nieruchomości, że pośrednicy są drodzy, czemu ma służyć ten artykuł?".

Tymczasem inny pośrednik z Warszawy powiedział, że za swoją pracę pobiera od klienta 5 tys. zł wynagrodzenia, niezależnie od kwoty transakcji. I na brak klientów nie narzeka, a w cenie oferuje banery, reklamy w branżowych portalach, sprawdzenie nieruchomości pod względem formalno-prawnym etc. Jego kolega po fachu uznał jednak w liście do nas, że „profesjonalną usługę trudno będzie otrzymać za 3 – 5 tys. zł".

Kto ma rację? Ocenią klienci.