Rok wcześniej było to mniej niż 3,7 tys. Mamy zatem wzrost liczby rozpoczynanych budów o 16 proc. i liczby uzyskanych pozwoleń o 32 proc. rocznie.
A przecież – teoretycznie – jest martwy sezon na budowach. Pogoda jednak sprzyja, więc inwestycje ruszają. W kilku największych miastach w kraju (Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań) są takie lokalizacje, w których właściwie dźwig stoi na dźwigu – jak chociażby na stołecznej Woli.
Czy znajdą się chętni na te wszystkie mieszkania, zanim budowy się skończą? Najłatwiej deweloperom sprzedać – w promocji – część budynku, połowę lokali, np. gdy kuszą dopłatami od państwa albo rabatami. Potem jest trudniej, szczególnie gdy obok pojawia się konkurencja.
Skąd zatem tak wielki optymizm, że sprzedaż będzie dobra? Po pierwsze, szefowie firm deweloperskich twierdzą, że głód mieszkaniowy jest wielki, że wyż demograficzny się rozmnaża.
Drugi argument jest taki, że w 2014 r. sprzedaż mieszkań była rekordowa. Ogromna była też podaż. Z danych GUS za cały ubiegły rok wynika, że liczba nowo rozpoczętych budów przekroczyła 69 tys. To o 36 proc. więcej niż w 2013 r.