Lokal mieści się w niewielkim kanadyjskim domku, ma jasne belkowania, widoczne deski na dachu, pobielane ściany. Niewielka przestrzeń została powiększona dzięki wmontowaniu w ściany gigantycznych okien. Widać przez nie jesienny park. W ciągu dnia przychodzą tu mamy i babcie z dziećmi, potem dołączają tatusiowie w garniturach. Na wyposażeniu są zabawki spod znaku Kalimby, duże klocki i inne zabawki oraz zestaw słonecznych poduszek. W rogu wisi wieszak ze świeżą prasą, na barze ustawiono słoje z kolorowymi żelowymi wężami (50 gr/szt.) i waflami przekładanymi krówkowym kremem (2 zł/szt.).
Jedzenie jest proste, karta została wypisana kredą na tablicy. Poza śniadaniowymi croissantami (4 zł) czy tostami z szynką i serem (5 zł) są tu dania barowe w bardzo przyjemnym wydaniu. Jadłam m.in. quiche z tuńczykiem (12 zł) i gratin ziemniaczane z zieloną sałatą (12 zł). Quiche, kruche ciasto z warzywnym nadzieniem o lekko rybnym posmaku, polano warstwą masy jajeczno-serowej i zapieczono. Odgrzany został chyba w kuchence mikrofalowej. Ale był soczysty z dobrym kruchym spodem i miał wyrazisty, domowy smak. Podobnie gratin, zapiekanka ziemniaczana o bogatym, śmietanowym wnętrzu. Do zielonych liści mieszanych sałat obsypanych pomidorkami koktajlowymi podany został pyszny czosnkowy sos. Niestety w sałacie zagubiło się musze truchło, co wpłynęło na moją ocenę kulinarnego poziomu Kolonii.
Poza tym nie smakowało mi ciasto z gruszką (6 zł) o irytująco mocnym zapachu amaretto. Kawa latte (9 zł) w dużej szklance była całkiem w porządku.
Kolonia przekonuje mnie do siebie – ma wdzięk lokalnej kawiarni, miejsca, z którym można się zaprzyjaźnić, wpisać je w prywatną mapę miasta, a zwłaszcza dzielnicy.
? Caprese, sałatka z pomidorów i sera mozzarella 14 zł