Na okrasę trochę przywożonych z zagranicy lego, wówczas szczytu rozpusty finansowej. Trzeci syn przyszedł na świat w czasach świeżo rozbuchanego kapitalizmu. W sklepach piętrzyły się stosy chłamowatych disnejów, ryczących klaksonami wyścigówek i prostackich gier made in China.
Odcinając się od tego, my, dojrzali rodzice, postanowiliśmy zastosować nową strategię wychowawczą. Powrót do źródeł. Precz z technologicznymi gadżetami i kolorową tandetą. Nasze dziecko będzie się bawić drewnianą łyżką, sznurkiem i pokrywką od garnka.
Te egzystencjalne przedmioty rozwiną mu inteligencję, wyobraźnię i zdolności manualne. Uprzedziliśmy o naszej ideologii najbliższą rodzinę na okoliczność urodzin, imienin itp. Pukali się w czoło, ale nie protestowali.
Zakaz nie utrzymał się długo.
Zaczęło się od tego, że mąż po powrocie z jakiejś zagranicy trochę zmieszany wyciągnął prezent dla najmłodszego syna: metalową śmieciarkę.