Najpierw dość zaskakujący list, w którym ujawnił, że jest gejem (Ocean kojarzony jest z mocno homofobicznym kolektywem Odd Future), potem album przez wielu uznany za wybitny, aż wreszcie kilkanaście dni temu sześć nominacji do nagród Grammy, skwitowanych przez samego zainteresowanego tweetem o wymownej treści: „WTF". Nawet jeśli „channelORANGE" jest przereklamowany, to idealnie wskazuje punkty zainteresowania tych, którzy najszybciej podążają za muzycznymi trendami: r'n'b, elektronika, emocje na wierzchu, seks i świadoma autokreacja. Za plecami Oceana stoją Drake, How To Dress Well i The Weeknd. Ten ostatni w listopadzie zaczął zarabiać na swojej niegdyś darmowej, mixtape'owej trylogii. Wszyscy wspomniani w kończącym się roku wydali albumy, ale nie tak dobre jak (kolejność zupełnie przypadkowa):
John Talabot „fin"
To bez wątpienia najlepsza taneczna płyta ostatnich 12 miesięcy i na pewno nie jednogatunkowa. Są tu i house, i techniczna repetytatywność, idealnie dobrane wokale, oryginalne sample, nastrój jak z filmów grozy, a przede wszystkim świetna produkcja.
Grizzly Bear „Shields"
Królowie nowojorskiej alternatywy postawili tym razem na mocniejsze harmonie, odchodząc przy okazji od utartych na poprzednim albumie neo-folkowych szlaków. Jeśli mielibyście kupić w tym roku jedną rockową płytę, to niech będzie nią właśnie „Shields". Przy okazji – Grizzly Bear grają fenomenalne koncerty.
Chromatics „Kill for Love"
Płytę zaczynają coverem Neila Younga, a kończą przejmującą balladą „The River". Pomiędzy nimi jest mnóstwo stylowej elektroniki i najlepsza piosenka tego roku: „These Streets Will Never Look the Same".