Fani muzyki do dziś nie mogą uwierzyć, że obok piosenek Beatlesów, Stonesów, Queen i The Who na stadionie olimpijskim usłyszeli też Fuck Buttons. I wcale nie chodzi o to, że do show oglądanego przez miliard widzów dopuszczono grupę, która w nazwie ma brzydkie słowo zabronione w telewizji. Chodzi o to, że elektroniczny hałas, jakiemu Andrew Hung i Benjamin Power oddani są w swojej twórczości, to muzyka odpowiednia raczej dla ceremonii otwarcia nowych kręgów piekielnych, a nie największego masowego widowiska na świecie. Na „Slow Focus", ich trzecim albumie, jest jeszcze bardziej hałaśliwie niż ostatnim razem, kiedy wpuścili do swoich monumentalnych kompozycji nieco światła i melodii. Tu brzmią mrocznie, posępnie i niepokojąco jak nigdy wcześniej, nad melodię zdecydowanie przedkładają rytm. Ale ten apokaliptyczny w klimacie ekstrakt z Aphex Twina, Vangelisa, Mogwai i My Bloody Valentine to wciąż nie jest muzyka do tańca. Takie rzeczy zagra radio, kiedy już będzie kończył się świat.

****Fuck Buttons

„Slow Focus",

ATP