Bezwstydnice

Po latach niełaski burleska powraca. Kiedyś rozbierana komedia, dziś zaangażowany performance z erotycznym twistem. Okazuje się, że w czasach, w których możemy zobaczyć wszystko, wolimy zobaczyć mniej, ale ciekawiej. Bo cała zabawa w domysłach.

Publikacja: 17.08.2013 01:01

– Nagość to? dla mnie nie cel, a? jedynie środek –?twierdzi Betty Q, dla której najważniejsza jest s

– Nagość to? dla mnie nie cel, a? jedynie środek –?twierdzi Betty Q, dla której najważniejsza jest samoakceptacja.

Foto: Przekrój, Panna Lu Panna Lu

Red

Artykuł z archiwum tygodnika "Przekrój"

"Pokaż cycki!" – usłyszałam kiedyś z widowni i poczułam się dziwnie. Choć pokazuję piersi, to nie jest to najważniejszy element mojego show. Burleska to kabaret, taniec, pantomima, występy kuglarskie, no i też striptiz. Zanim jednak to zrozumiałam i nazwałam siebie striptizerką, musiało minąć kilka lat. Dziś nie mam z tym problemu. Burleska nie istnieje bez erotycznego twista. A ten twist to właśnie piersi, pupa, pończochy. Oczywiście nie tylko o to chodzi, żeby się rozebrać. Ale zwykle na tym się kończy – śmieje się Candy, jedna z pierwszych burleskowych gwiazd w Polsce i założycielka Warszawskiej Szkoły Burleski. – Nagość to dla mnie nie cel, ale jedynie środek – mówi Betty, kolejna gwiazda gatunku. – Kiedyś burleska była typowo męską rozrywką, a performerki, które w niej występowały, robiły to raczej dla chleba, a nie z pasji. Dziś chodzi o coś zupełnie innego. Na widowni jest o wiele więcej kobiet niż mężczyzn, którzy po prostu się boją i wstydzą. Burleska to pokaz kobiecej siły. To odpowiedź na świat, w którym liczą się tylko idealnie chude ciała i buzie jak z magazynów. My jesteśmy piękne nie dlatego, że mamy wymiary 90–60–90 i przez godzinę układamy włosy, tylko dlatego, że jesteśmy kobiece. Nie oszukujmy się. Każda z nas ma cellulit, brzuszek, wystającą pupę. Wiem, że gdybym miała mniejsze piersi, to byłoby mi wygodniej w życiu. Ale nie mam, więc musiałam zaakceptować swoje ciało. Bo ciało jest fajne – śmieje się Betty.

Na dowód wystarczy obejrzeć kilka występów „Pin Up Candy Burlesque Star" czy „Betty Q and Crew". Dziewczyny rzeczywiście są różne. Chude, niskie, grube, płaskie. Ale wszystkie emanują seksem. – Zajęcia zaczynam od pokazania dziewczynom lustra. Chcę, żeby każda uśmiechnęła się do swojego odbicia. Początki są trudne. Dziewczyny przychodzą w dresach i myślą, że są na kursie tańca. A taniec to tylko jeden z elementów burleski. I wcale nie najważniejszy. Najważniejsza jest rewolucja w głowie – opowiada Betty. – Dziewczyna, która nie wierzy w siebie, nie ma szans zrobić wrażenia na scenie. Zaczynamy więc od nauki akceptacji, a reszta przychodzi z czasem. Powoli zauważam, że dziewczyny coraz odważniej ubierają się na zajęcia. Zaczynają się malować, zakładają obcasy. I co najważniejsze, robią to dla siebie, a nie – jak to zwykle bywa – dla mężczyzny – tłumaczy Pin Up Candy.

Mów do mnie, kocie

Kasia na pierwsze zajęcia trafiła przypadkowo. Miała za sobą kilka lat nauki tańca towarzyskiego i szukała alternatywy. Pierwsze, co ją zdziwiło, to wygląd nauczycielki. – Nie była wysportowaną trenerką, tylko bardzo zmysłową dziewczyną – opowiada. Początkowo Kasia do zajęć podchodziła z dużym dystansem. – Pamiętam, że ubrałam się w getry i za duży T-shirt. Trochę przerażała mnie pewność siebie, którą emanowała Betty. Z każdym tygodniem czułam się jednak coraz bardziej komfortowo w swojej skórze. Przełom nastąpił, kiedy przyjęłam pseudonim Kitty van Purr. Nagle zrozumiałam, że Kasia i ona to dwie różne osoby. I nawet trochę pozazdrościłam Kitty. Ona nie liczyła się z cudzym zdaniem. Była śmiała, kobieca i odważna. Nie wstydziła się swojego ciała, bo czuła, że w ciele nie ma nic złego – opowiada.

Burleska to pokaz kobiecej siły. To odpowiedź na świat, w którym liczą się tylko idealnie chude ciała i buzie jak z magazynów.

Jednak zanim pierwszy raz rozebrała się na scenie, musiała długo się oswajać. W końcu coś w niej pękło i okazało się, że Kasia także na co dzień może być Kitty. Podobną metamorfozę przeszła Karolina, w burleskowym świecie znana jako Juicy Jane. Ona też miała za sobą doświadczenie tańca towarzyskiego i głębokie poczucie, że urodziła się 50 lat za późno. Burleskę pokochała od pierwszych zajęć. – Dzięki niej nauczyłam się intensywniej przeżywać własne emocje. Również te negatywne. Zawsze byłam raczej typem chłopczycy. Długo nie wiedziałam, czym jest kobieca siła. Odnalazłam ją w tańcu. Na zajęcia przyszłam, żeby nauczyć się tańczyć na krześle dla mojego męża. Dziś wszystko robię dla siebie. Moja otwartość wpłynęła też na nasz związek – opowiada. – Większość dziewczyn, które przychodzą na zajęcia, ma jakąś blokadę. Wspólnie się uczymy, jak podkreślić własne atuty, rozmawiamy o tańcu, ale także o życiu – dodaje Betty.

Burleska to nie tylko taniec, lecz także wygląd. Pin Up Candy w swoim buduarze prowadzi zajęcia ze stylizacji, na których można nauczyć się malowania kreski, czesania i dobierania stroju. Sama zaprojektowała linię ubrań, bo – jak mówi – nikt tak dobrze jak ona nie wie, co jest potrzebne prawdziwej pin-up girl. Na wieszaku znajdziemy więc kraciaste suknie z koła, halki i sukienki z dekoltem. Podczas warsztatów dziewczyny mogą korzystać z jej garderoby. Kurs trwa zwykle miesiąc i kończy się, kiedy dziewczyna potrafi wszystko zrobić sama. – Ja im tylko pokazuję ruchy, ale niczego nie nakazuję. Dla mnie burleska to otwartość. Każdy może interpretować ją po swojemu. I tylko wtedy jest szczera – mówi Pin Up Candy.

Tancerki niezależnie organizują też pokazy na wieczorach panieńskich. – Dziewczyny zwykle myślą, że zaraz wejdzie chippendales i będzie się rozbierał. Kiedy wchodzę w piórach, są zaskoczone, ale szybko podłapują konwencję. Widzą, że nie jestem idealna, i to im się podoba. Po krótkim show pijemy razem szampana i uczymy się kroków. Z mojego doświadczenia wynika, że wieczór panieński to sytuacja, w której nikt nie chce się spocić i wszyscy mają niewygodne buty. Zamiast szalonych tańców uczę dziewczyny, jak wyeksponować i polubić swoje piersi, nogi i seksapil – opowiada Betty.

Polska publiczność jest nauczona, że w teatrze się milczy. A tu jest inaczej. Trzeba klaskać, gwizdać, krzyczeć.

Szampański show

Dziewczyny to jedna strona medalu. Przekonać je do burleski jest łatwo, bo to jeden z niewielu rodzajów ekspresji, który pozwala na tak dużą dowolność. Problemem w Polsce nadal jest publiczność, która miewa problem ze złapaniem konwencji. – Kiedy zaczynałam tańczyć, byłam bardzo ostrożna. Wiedziałam, że polski widz musi się oswoić z nagością. Moje pierwsze numery były bardzo grzeczne. Nadal zdarza mi się zacząć od nich show, kiedy czuję, że publiczność zupełnie nie wie, czego się spodziewać – mówi Betty. Dla Pin Up Candy najważniejsza jest energia. – Jeśli jej nie ma, trudno z siebie coś wykrzesać. Polska publiczność jest nauczona, że w teatrze się milczy. A tu jest inaczej. Trzeba klaskać, gwizdać, krzyczeć. Otworzyć się – mówi Candy. Jane dobrze pamięta numer, kiedy pierwszy raz musiała wciągnąć na scenę ochotników z sali. Bała się, że namówienie kogoś do współuczestnictwa będzie trudne. O dziwo, udało się i udaje do tej pory. Mimo że podczas numeru dwóch panów musi się nieco rozebrać. – Zwykle gdy ktoś przełamie lody, potem jest zachwycony. Czasem jednak znalezienie chętnych bywa trudne. Zdarza się, że musimy pokazać ludziom, jak się klaszcze, zejść do nich ze sceny, ośmielić. Ale kiedy widownia reaguje żywiołowo, to daje to wyjątkową frajdę – opowiada JJ.

– Na scenie czuję się jak królowa – mówi Betty. – Pamiętam, jak podczas imprezy firmowej na scenę wszedł mężczyzna. Strasznie mi przeszkadzał, więc trzymając się swojej roli w numerze, gdzie postać jest bardzo silną i zdecydowaną kobietą, chwyciłam go za koszulę, oblałam szampanem i wykopałam ze sceny. Publiczność zareagowała śmiechem, a ja byłam z siebie niezwykle dumna. Nie liczyło się dla mnie, czy to jakiś prezes czy dyrektor firmy. To mój show i ja nim rządzę – opowiada Betty. Dziewczyny występują w całej Polsce. Czasem muszą zagrać do kotleta, czasem w jakimś podejrzanym miejscu w małej miejscowości. Ale się nie boją. – Od kiedy robię własne spektakle, nauczyłam się nie oceniać po pozorach – mówi Pin Up Candy. – Czasem scena na końcu Polski jest lepiej przygotowana niż to, co mogę znaleźć w dużym mieście. Różni też są ludzie. Udany show to wypadkowa wielu sytuacji. Każde wydarzenie jest jednorazowe i nigdy nie wiadomo, co z niego wyniknie – dodaje.

Goła dziewczyna to tępa dziewczyna

Niezależnie od tego, jak udany jest występ, dziewczyny wciąż muszą walczyć ze stereotypami. – Najczęściej słyszę, że burleska to machanie cyckami – żali się Kitty. – Poza tym cały czas pokutuje przeświadczenie, że atrakcyjna kobieta jest głupia. A ta, która decyduje się pokazać ciało na scenie, jest łatwa i zdesperowana. Nie wszyscy są gotowi na kontrowersję, a to siła napędowa burleski – tłumaczy Kitty. Mimo że w ostatnich latach o burlesce jest coraz głośniej, nadal pozostaje ona w offie. – Większość ludzi kojarzy burleskę z Ditą von Teese. Jednak z burleską, którą wykonuję, Dita nie ma wiele wspólnego. Udało jej się dostać do mainstreamu, bo sama jest mainstreamowa. Jej występy to elegancki striptiz, a ja robię performance, gdzie treść jest tak samo ważna jak forma – tłumaczy Betty. Oczywiście jest miejsce dla wszystkich. Betty tworzy bardziej w nurcie teatralnym, a Pin Up Candy, która odeszła od grupy i założyła własny zespół Burleskowe Cukierki, kieruje się raczej w stronę dużego, tanecznego show. Unika kontrowersji, nie kpi z uczuć religijnych i godła narodowego, skupia się na estetycznym wymiarze spektaklu. – Moje występy przede wszystkim muszą być piękne i dopracowane w każdym calu. W burlesce najbardziej cenię sobie indywidualność. Bo tylko wtedy, kiedy robimy coś od siebie, robimy to z serca – tłumaczy. Pin Up Candy jako pierwsza w Polsce ma też swój fetysz show, który opowiada o nylonowych pończochach. W jej spektaklach zdecydowanie większy nacisk położony jest na erotyzm. Występuje z dużymi scenografiami, a jej kostiumy są uważane za najlepsze w Polsce. Na zagranicznych festiwalach została okrzyknięta ambasadorką polskiej burleski.

Dla Betty bardziej liczy się historia. Jej spektakle są nie tylko słodkimi opowieściami o zakochanej dziewczynie, ale także studium złości czy rozpaczy. W listopadzie Betty Q & Crew szykuje spektakl niepodległościowy. Będą nakładki na piersi w kształcie orzełka, owijanie się flagą i seksowne mundury. – Mówi się, że Polska jest kobietą. Chcemy to pokazać na scenie. W burlesce nie mam żadnych ograniczeń. Miałam już występ, w którym wcielałam się w Matkę Boską. Nie widzę w tym nic zdrożnego – opowiada Betty.

Kontrowersja to siła napędowa burleski, która w dzisiejszych czasach szczególnie rozwija się w środowiskach queerowych. – Geje kochają cycki i nie wstydzą się tego pokazać – śmieje się Betty. I rzeczywiście wśród burleskowej publiczności sporo jest osób ze środowiska LGBT. – W Warszawie nadal brakuje miejsca, gdzie można by pokazywać tego rodzaju spektakle. Kiedyś pewnie organizowałybyśmy je w Le Madame. Ale, tak jak Klub Komediowy Chłodna, już nie istnieje, więc jesteśmy skazane na różne kluby. Znajomi z zagranicy często mnie pytają, czemu pracuję w Warszawie, skoro nic tu nie ma. A ja odpowiadam, że właśnie dlatego. Ktoś musi to miasto zmienić – mówi Betty.

Jak idą te zmiany? Burleska rozwija się u nas od trzech lat. Zarówno Pin Up Candy, jak i Betty starają się raz w miesiącu pokazać nowy program. Obie też zdecydowały się na występ w popularnych reality show, które niewątpliwie przyczyniły się do rozwoju tej sztuki. W kilku szkołach tańca w Warszawie można się już zapisać na kurs, który mimo nazwy z burleską ma niewiele wspólnego. – Myślałam, że pójdzie to szybciej, ale nie narzekam. Utrzymuję się z pokazów i robienia zajęć, występuję za granicą i robię to, co kocham. Może to jeszcze nie jest biznes, ale na pewno już subkultura, której nie można nie zauważyć – mówi Betty. Jane i Kitty jeszcze nie oddały się w pełni burlesce. Pierwsza za dnia pracuje jako montażystka, druga jest lingwistką. Poza sceną są normalnymi kobietami i żonami, co sytuacji nie ułatwia. Za to Pin Up Candy dla burleski zdecydowała się zrezygnować ze swojej małej stabilizacji. Rzuciła pracę w korporacji i założyła Warszawską Szkołę Burleski. W jej buduarze odbywają się zajęcia, jest kącik z modą i studio tatuażu. – Burleska to całe moje życie. Zakładając szkołę, wiele ryzykowałam, ale opłaciło mi się to. Nie wiem, jak długo utrzyma się moda na retro, ale wiem, że znalazłam swój sposób ekspresji. W dzieciństwie byłam chłopczycą, miałam problem ze swoim ciałem i kobiecością. Dzięki burlesce to się zmieniło. Takich dziewczyn jak ja jest więcej. Nie wiem, czy burleska to jedyny sposób, żeby odkryć w sobie kobietę, ale na pewno najpiękniejszy – śmieje się Pin Up Candy i tanecznym krokiem kręci się wokół własnej osi, w eksponującej talię i biust kraciastej spódnicy z koła.

Artykuł z archiwum tygodnika "Przekrój"

"Pokaż cycki!" – usłyszałam kiedyś z widowni i poczułam się dziwnie. Choć pokazuję piersi, to nie jest to najważniejszy element mojego show. Burleska to kabaret, taniec, pantomima, występy kuglarskie, no i też striptiz. Zanim jednak to zrozumiałam i nazwałam siebie striptizerką, musiało minąć kilka lat. Dziś nie mam z tym problemu. Burleska nie istnieje bez erotycznego twista. A ten twist to właśnie piersi, pupa, pończochy. Oczywiście nie tylko o to chodzi, żeby się rozebrać. Ale zwykle na tym się kończy – śmieje się Candy, jedna z pierwszych burleskowych gwiazd w Polsce i założycielka Warszawskiej Szkoły Burleski. – Nagość to dla mnie nie cel, ale jedynie środek – mówi Betty, kolejna gwiazda gatunku. – Kiedyś burleska była typowo męską rozrywką, a performerki, które w niej występowały, robiły to raczej dla chleba, a nie z pasji. Dziś chodzi o coś zupełnie innego. Na widowni jest o wiele więcej kobiet niż mężczyzn, którzy po prostu się boją i wstydzą. Burleska to pokaz kobiecej siły. To odpowiedź na świat, w którym liczą się tylko idealnie chude ciała i buzie jak z magazynów. My jesteśmy piękne nie dlatego, że mamy wymiary 90–60–90 i przez godzinę układamy włosy, tylko dlatego, że jesteśmy kobiece. Nie oszukujmy się. Każda z nas ma cellulit, brzuszek, wystającą pupę. Wiem, że gdybym miała mniejsze piersi, to byłoby mi wygodniej w życiu. Ale nie mam, więc musiałam zaakceptować swoje ciało. Bo ciało jest fajne – śmieje się Betty.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem