Ktoś powiedział, że śmierć, jak muzyczna coda, wydobywa sens życia.To zdanie może budzić opór, ale w przypadku bohaterki książki wydaje się w pełni prawdziwe.
Książka opowiada o zmarłej przed trzema laty prawniczce i dziennikarce Iwonie Jurczenko-Topolskiej oraz o jej rodzinie. Jest to historia z życia wzięta, nawet jeśli czasem przypomina film.
Na początku było jak w romantycznej komedii. Iwona i Krzysztof – marcowy emigrant polityczny i kanadyjski biznesmen, który po transformacji wrócił do Polski - spotkali się w Wilanowie na zaaranżowanej randce „w ciemno". I choć trudno w to uwierzyć, już tamtego dnia uznali, że są sobie przeznaczeni. To nie była kalkulacja, lecz fascynacja i poryw uczuć. Wkrótce wzięli ślub i ich wspólne życie nabrało barw i rozmachu.
Ale nawet pobyt na Karaibach przestał cieszyć Iwonę, gdy okazało się, że nie może mieć dzieci. Podjęli wtedy decyzję o adopcji. Odtąd Iwona dużo czasu spędzała na forum nasz-bocian.pl, aby poznać doświadczenia innych rodziców adopcyjnych i zasięgnąć ich rady. A w końcu wybrała się na wizytę do Domu Dziecka. Tam spotkała rodzeństwo: Anię, Pawełka i Dominika . - Czy to możliwe, że właśnie spotkałam nasze dzieci – zastanawiała się.
Krzysztof był pełen rozterek, bo przygotował się na adopcję jednego dziecka, a nie trójki. Ale mimo wszystko podjęli wyzwanie, zostając na początku rodzicami zastępczymi, a po pokonaniu wielu prawnych trudności rodzicami adopcyjnymi.