Najpierw niewpuszczana na salony sztuk pięknych jako gatunek nieszlachetny; potem od biedy akceptowana jako dokument; wreszcie dopuszczona do artystycznej elity z fałszywą etykietką „nowe medium" – gdy była grubo ponad 100-letnią staruszką; współcześnie znów pozbawiona statusu dzieła przez swą popularność.
Najbardziej zaszkodziła jej elektronika. W efekcie cyfrowego rozmnożenia fotografia straciła na wartości, jednocześnie tracąc zaufanie jako nałogowa photoshopowa kłamczucha.
Ale, ale! Choć odarta z dawnych walorów, coś uzyskała: wygrała ze słowami. Stała się pismem obrazkowym naszych czasów. Komunikujemy się za pomocą foci i selfików; opstrykujemy co w zasięgu wzroku; pokazujemy sobie wzajemnie lub publikujemy w sieci, zamiast męczyć się gadaniem.
Są tacy, którym komórka czy iPad służy do „czarnego" zarobkowania: gdziekolwiek się znajdują, dybią na ustrzelenie czegoś bulwersującego, co staje się sensacją dla tabloidów bądź pudelków. Mało tego – ani intrygujące ujęcie, ani oryginalność tematyki, ani poprawny warsztat nie są już wyznacznikami jakości. W fotografii artystycznej za atuty uznano niestaranność, przypadkowość i banał – bo takie to autentyczne. Decydujący moment? Zapomnieć! Fotografia, nawet jeśli robi ją zawodowiec, ma wyglądać jak amatorska. Zero stresu, zero kompleksów. Przynależność do sztuki określa tylko stosowna cena.
Rozwiązanie problemu
Gdzie w tej sytuacji jest miejsce dla fotografii prasowej w tradycyjnym, profesjonalnym wydaniu?