Zawał zazwyczaj objawia się bólem za mostkiem. Ból, przyjmujący postać ucisku lub rozpierania, ma charakter rozlany, to znaczy, że nie da się go dokładnie zlokalizować, promieniuje do szyi i ramion, czasem w dół aż do ręki. Może mu towarzyszyć duszność i niepokój. Pacjenci, którzy przebyli zawał, mówią, że czuli, jakby coś ich rozsadzało od środka, inni zaś mieli uczucie, jakby ktoś założył im na klatkę piersiową ciasną obręcz. Tymczasem większość z nas za ból serca uznaje kłucie po lewej stronie, „w okolicy serca”. Taki ból, który można wskazać palcem, zwłaszcza jeśli jego nasilenie zmienia się wraz z oddychaniem czy ruchami ciała, prawie nigdy nie jest objawem choroby serca. Jego źródło tkwi raczej w ścianie klatki piersiowej, a nie w jej wnętrzu. Nieznajomość tych faktów może prowadzić do niepotrzebnego niepokoju o swoje zdrowie w przypadku bólów „niesercowych” lub, co gorsza, do zlekceważenia objawów groźnej choroby. Dziś możemy w Polsce uratować niemal wszystkich chorych z zawałem serca, pod warunkiem że w porę wezwą fachową pomoc. Od momentu wystąpienia pierwszych objawów tej choroby cenna jest każda minuta. Szybkie przewiezienie chorego do dyżurnego ośrodka kardiologii inwazyjnej sprawi, że lekarze w ciągu kilkudziesięciu minut otworzą zamkniętą w sercu tętnicę, wszczepią do niej małą sprężynkę, czyli stent, i przywrócą prawidłowy przepływ krwi. Ten zabieg, zwany potocznie balonikowaniem, ratuje życie „zawałowca”. Takich ośrodków mamy już w kraju ponad 120. Prawie wszystkie przyjmują pacjentów 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, co stawia Polskę w czołówce krajów Europy i świata. Ten ogromny postęp, którego byliśmy świadkami w minionym dziesięcioleciu, dokonał się dzięki olbrzymiej determinacji polskich kardiologów i przychylności władz odpowiedzialnych za prowadzenie polityki zdrowotnej. Trzeba dodać, że wymagał on też niemałych nakładów pieniężnych. Zdrowie i życie mają swoją cenę.
Doszliśmy dziś do poziomu, o którym kiedyś mogliśmy tylko marzyć. Żyjemy w czasach, kiedy każdy polski obywatel, u którego dojdzie do zawału serca, może być leczony najskuteczniejszą metodą, jaką zna współczesna medycyna. Ale nie zawsze tak jest. Jak pokazują statystyki, blisko 1/4 osób, u których doszło do zawału, w ogóle nie jest leczona lub jest leczona za późno. Trzeba wiedzieć, że udrożnienie zamkniętej tętnicy wieńcowej po upływie kilkunastu godzin nie uratuje zagrożonej części mięśnia serca, gdyż zdąży on już obumrzeć. Nawet jeśli pacjent przeżyje, to na zawsze wydolność jego serca będzie osłabiona, a rokowanie co do długiego życia gorsze. Mimo znaczącego wzrostu liczby szpitali zatrudniających specjalistyczny personel i wyposażonych w doskonały sprzęt zabiegowy od wielu lat nie udaje nam się istotnie skrócić czasu, jaki mija od momentu wystąpienia objawów zawału serca do zabiegu otwarcia naczynia. Ten czas ciągle liczymy w godzinach. Na czym zatem polega problem? Na braku odpowiedniej wiedzy i wynikającym z tego niewłaściwym zachowaniu w momencie pojawienia się typowego bólu. Często spotykam „zawałowców”, którzy na pytanie, dlaczego tak późno wezwali pomoc, odpowiadają, że mieli dużo pracy, której nie dało się przełożyć, że była noc i woleli poczekać do rana, lub że ból wcale nie był silny, więc myśleli, że sam przejdzie. Ból oczywiście przejdzie, ale będzie to oznaczać, że zawał się dokonał i cały zagrożony obszar mięśnia, który można było uratować, zginął. Nie trzeba dodawać, że osoby te mają najmniejsze szanse na przeżycie.
I tu dochodzimy do inicjatywy Asocjacji Interwencji Sercowo-Naczyniowych (AISN) i Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego (PTK). AISN, działająca w strukturach PTK, skupia dużą liczbę lekarzy (ponad 400) zajmujących się kardiologią inwazyjną, inaczej mówiąc, zabiegową. Chcemy, by nasza wspólna kampania podniosła poziom wiedzy Polaków na temat chorób serca, ze szczególnym uwzględnieniem choroby niedokrwiennej i jej najgroźniejszej postaci, jaką jest zawał serca. Chcemy nauczyć naszych rodaków, jakich objawów nie wolno ignorować, gdyż mogą zagrażać życiu. Jednocześnie zależy nam, aby wszyscy nasi potencjalni pacjenci mieli świadomość, że jeśli spotka ich to nieszczęście, jakim jest zawał, to szybkie wezwanie pomocy pozwoli uratować życie olbrzymiej większości z nich. Śmiertelność szpitalna w zawale serca leczonym zabiegowo to zaledwie 3 – 4 procent. Przypomnijmy, że jeszcze w latach 60. i 70. ubiegłego wieku była ona 10 razy wyższa. Hasło kampanii brzmi: „Zawalcz o swoje serce”, ale tak naprawdę ani pacjent, ani jego bliscy nie muszą toczyć bojów o ratowanie życia. Wystarczy sięgnąć po telefon i wezwać ambulans natychmiast po wystąpieniu objawów zawału. Dodatkowym celem kampanii jest także szeroko rozumiana prewencja pierwotna i wtórna. Będziemy przypominać i uczyć, co robić, aby uniknąć zawału serca. Powiemy więc o trybie życia, nałogach i innych czynnikach ryzyka choroby niedokrwiennej serca. Tych zaś, którzy mieli zawał, nauczymy, jak dbać o słabsze serce, tak aby im służyło przez wiele lat. Kampania ma zasięg ogólnokrajowy, wykorzystamy więc wszystkie dostępne media, takie jak telewizja, radio i prasa. Nasze spoty informacyjne pojawią się również w kinach. Szczegółowe informacje na temat kampanii, jej organizatorów i partnerów, a także wiele informacji o zdrowym i chorym sercu można znaleźć pod adresem www.zawalcz.pl.
[i]dr hab. med. Maciej Lesiak, przewodniczący Asocjacji Interwencji Sercowo-Naczyniowych Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego[/i]