Sztuka kamuflażu i poligon życia

Siada tak, by nie rzucać cienia. Kiwa się i przechyla w rytm wiatru, naśladując kawałek kory lub suchy liść. Tkwi w bezruchu na poziomej gałęzi i przypomina omszony sęk. Lelek kozodój – mistrz znikania

Publikacja: 18.11.2011 02:22

Upierzenie lelków rysunkiem przypomina skrzydła nocnych motyli i pozwala ptakom znikać w ściółce, wś

Upierzenie lelków rysunkiem przypomina skrzydła nocnych motyli i pozwala ptakom znikać w ściółce, wśród porostów i gałęzi

Foto: Fotorzepa, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

Wrzosy szeleszczą pod stopami. Ich przestrzeń zdaje się ciągnąć bez końca. Jesienią to pozornie martwe, fioletowe morze. Co jakiś czas trasę przecinają nam dziwne drogi i dróżki. Wśród tarcz wysychających już muchomorów leżą skorodowane skorupy pocisków i innego wojennego żelastwa. Odciski gąsienic ciężkich maszyn bojowych. Niczym blizny na wrzosowisku widnieją resztki okopów i lejów po wybuchach – ślady wojny, której nie było.

Śladami armii

Dr Robert Mysłajek, teriolog (czyli specjalista od ssaków), mówi, że na pomorski poligon Borne Sulinowo zwabiła go wizja spotkania z prawdziwą dziką przyrodą. Wielki obszar, który przez całe lata był niedostępny dla ludzi, po części nawet dla leśników, przyciągał jak magnes. Od lat 30. ubiegłego stulecia był tu niemiecki poligon artylerii, pod koniec drugiej wojny światowej zajęty przez wojska radzieckie. W ich władaniu pozostawał do 1992 roku. Gdy armia odmaszerowała, wkroczył tu oddział dużo skromniejszy liczebnie, ale pełen nie bojowego wprawdzie, tylko właściwego odkrywcom zapału. To przyrodnicy, dokonujący jego „wstępnej waloryzacji".

Robert Mysłajek pochodzi z Beskidów, gdzie pracuje i mieszka, a jego naturalnym środowiskiem są ostępy i ich najbardziej skryci mieszkańcy. Wilk, borsuk i inne czworonożne drapieżniki. A także nietoperze ukrywające się w podziemnych grotach, do których prowadzą wąskie, niewidoczne szczeliny niczym do zamaskowanych bunkrów. W poszukiwaniu śladów bytności dzikich zwierząt potrafi wędrować po wykrotach ze 20 kilometrów. Zimą na nartach, latem pieszo. Jest też często alpinistą albo grotołazem. Swoją codzienną robotę badawczą porównuje do służby w wojskach specjalnych. Ale poligonowe pustkowie, zwane dziś Diabelską Pustacią, urzekło go, choć zarazem ogłuszyło i przytłoczyło.

Latający nocny patrol

Po trudach wędrówki i wypatrywania tropów wieczorne biwaki umilała mu latająca istota, stworzona jakby dla niego. Oto powietrze przenikały monotonne, przeciągłe warkoty. Na łowy wyruszał ptak, który mimo nocnego trybu życia nie jest sową, a łapiąc nocne owady, robi konkurencję lubianym i badanym przez Roberta nietoperzom. To lelek kozodój, który drugą część swojej nazwy zawdzięcza niewidywanej u innych ptaków paszczy, zwieńczonej symbolicznych zaledwie rozmiarów dziobkiem. Gdy tę ogniście czerwoną w środku paszczę otworzy, można naprawdę sądzić, że jest w stanie przyssać się do koziego wymienia. Ale legenda legendą. Paszcza lelka nie jest dojarką, ale naturalnym urządzeniem, pozwalającym chwytać i połykać duże, latające nocą owady z mechatymi motylami włącznie.

Lelek zaliczany jest przez zoologów do ptaków leśnych, ale nie uświadczysz go wśród bujnych puszcz. Jego świat to przerzedzone bory na piaskach, polany i zręby, wrzosowiska urozmaicone poskręcanymi sosenkami i brzózkami. – Lelek najbardziej lubi tereny, po których przedtem przeszedł ogień – mówi Tomasz Skowronek, inżynier nadzoru Nadleśnictwa Borne Sulinowo. – Mamy tych ptaków istne zatrzęsienie!

W skali Europy zagrożone wyginięciem, tu, na ziemi nieraz pustoszonej pożogą, odnalazły się znakomicie. Robert potwierdza, że nigdzie nie słyszał tylu lelkowych koncertów, co tutaj.

Jak żołnierz w okopie

Lelka się bowiem nie widzi, lecz słyszy. Od maja do lipca samce odbywają od zmierzchu loty tokowe, terkocąc jak dziecinne wiatraczki. W dzień znikają. Ich upierzenie, rysunkiem przypominające przednie skrzydła nocnych motyli, pozwala im wtapiać się w porosty, ściółkę i korę. W dzień lelek, niczym żołnierz w łaciatym, maskującym stroju, przesiaduje gdzieś na ziemi albo oblepionej porostami gałęzi sosny.

Ci, którzy obserwowali go z bliska – chociażby przy gnieździe – spostrzegli, że na tym umundurowaniu maskarada się nie kończy. Lelek porusza się i w ogóle zachowuje tak, by można było sądzić, że jest wszystkim, tylko nie ptakiem. Siadając, układa ciało względem światła tak, by nie rzucać cienia. Kiwa się i przechyla w rytm wiatru, do złudzenia naśladując smagany powiewem kawałek kory lub suchy liść. Tkwi w bezruchu na poziomej gałęzi i przypomina omszony sęk. Zwłaszcza że przymyka oczy, patrząc przez wąskie szparki między powiekami. Dopiero nocą ptak z sęka lub kawałka kory przedzierzga się nieledwie w sokoła, którego przypomina sylwetką. Śmiga nad wrzosowiskiem w pogoni za nocnymi owadami. Kocha otwartą przestrzeń.

Kiedy jednak tereny poligonu przejęły nadleśnictwa Borne Sulinowo i Czarnobór, zabrano się do zalesiania pustych obszarów, w powszechnym mniemaniu marnujących się. Z wysokiego wydmowego wzniesienia zwanego Gołogórą widać dziś zielone morze młodych sośnin.

Instytucje zalesiły już około 3 tysięcy hektarów. Niełatwa to była robota, bo ziemia, ubita przez czołgi i pojazdy opancerzone, w wielu miejscach przypominała beton. Ale leśnikom żal się zrobiło wrzosowych bezkresów, wystąpili więc do wojewódzkiego konserwatora przyrody o stworzenie na pustkowiach dużego rezerwatu.

Podobno początkowo nie znaleźli zrozumienia. Ostatecznie jednak utworzono w 2010 roku rezerwat, wyłączając z zalesiania obszar o powierzchni około tysiąca ha. Na porośnięte wrzosem pustkowia wkraczają tylko z wolna pojedyncze drzewa. Plan ochrony przewiduje usuwanie części z nich, by wrzosowiska nie zamieniły się w las.

Takie zabiegi, wykonane ostatnio na powierzchni 120 ha, sprawiają, że powstają ekotony – łagodne przejścia od terenu otwartego do lasu, pierścieniem otaczającego poligon. Takie środowiska mają wśród zwierząt swoich amatorów, którzy jednak znikają wraz ze zniknięciem takich siedlisk. To obok lelka choćby świergotek polny o pustynnych upodobaniach i pięknie śpiewający w powietrzu skowronek borowy, zwany lerką. Im wszystkim na nic nie przydadzą się gęste sosnowe młodniki. Zresztą i nas, ludzi, bardziej ekscytuje magia wrzosowisk niż sośniaki uchodzące za symbol przyrodniczego ubóstwa. Ale zupełnie innym okiem spojrzały na nie wilki...

Wilcza taktyka

Dr Robert Mysłajek wykrył, że pod osłoną tych kłujących gąszczy wilki najchętniej się rozmnażają i kopią nory. Przedtem nie było młodników, ale osłonę drapieżnikom dawało... wojsko. Dzikim zwierzętom nie przeszkadza strzelanie, które nie jest  w nie skierowane. Kanonadę traktują jak naturalne grzmoty, czołgi i działa prawie jak chmury na niebie. Tu miały spokój, bo w ludzkim rozumieniu spokoju nie było. Więc nie bywali tu myśliwi i inni dwunożni intruzi.

Na pustkowiach trochę za mało było jeleni, które żyją zazwyczaj w lasach. Wilki nie miały więc pod dostatkiem swojej ulubionej zdobyczy. I oto Robert odkrył zadziwiającą, nieznaną mu przedtem umiejętność drapieżników. Skrajem poligonu przepływa rzeczka Płytnica, którą próbował przebyć kajakiem. Ale napotkał niezliczone przeszkody – zwalone przez bobry pnie. I wkrótce zauważył, że wilki nauczyły się polować na te gryzonie, dawniej nienotowane w wilczym menu. Ba, wypracowały nawet nową, zupełnie inną niż w przypadku polowania na jelenie strategię łowiecką. Wypatrują wyrytych przez bobry w mokrym gruncie kanałów, którymi przedsiębiorcze gryzonie transportują gałęzie, i – niczym wojskowi zwiadowcy – zaczajają się przy nich. Warują na stanowiskach godzinami. Tymczasem naturalna wilcza taktyka to dynamiczny, zbiorowy atak i zaganianie tęgiego zwierza w kozi róg.

Poligonowy porządek rzeczy zmienił więc – jak zauważa teriolog – zwyczaje dzikich zwierząt. Ot, taki choćby borsuk – kiedyś temat pracy doktorskiej naszego badacza, który poznał tego mieszkańca lasu jako zwierzę skryte, nieufne, wychodzące ze swego podziemia tylko w nocy i bojaźliwe wobec ludzi. A tu? Robert w samo południe na środku czołgowej drogi widział, jak borsuk ubija żmiję. Wprawa, z jaką pokonał jadowitego gada, wskazywała, że to tutaj dla niego nie pierwszyzna. Gdy pożarł zdobycz, nie umknął bynajmniej przed obserwującym go badaczem, a jedynie zerknął nań bez strachu. Zwierzęta szybko odkrywają, że człowieka, który nie poluje, choć strzela z wielkim hukiem, można zignorować.

Wystrzałowa ostoja

Lelek składa jaja wprost na ziemię, do wygrzebanego przez siebie dołka. Siedzi w nim jak zamaskowany żołnierz w naprędce zrobionym okopie i czuje się bezpieczny. Mała jest szansa, że pocisk wybuchnie, a gąsienica czołgu przejedzie akurat obok gniazda. Ale też mniejsze na tym terenie jest prawdopodobieństwo, że do gniazda dobierze się lis, który nie lubi wystrzałów, albo spuszczony ze smyczy pies. I że bawiące się dzieci zabiorą jajka lub do swego koszyka dla zabawy włoży je grzybiarz.

Ptak siedzi na gnieździe uporczywie, umyka dopiero wtedy, gdy się nań niemal nadepnie. Zanim wróci do lęgu, łatwiej wypatrzyć dwa białe przedtem ukryte pod pstrokatym ciałem jajka i łatwiej je złupić. Ich zniknięcia tłumaczono kiedyś tym, że zaniepokojone ptaki po powrocie wynosiły je w swojej pokaźnej paszczy w bezpieczniejsze miejsce. Nie, tak nie robią. Lelek do swego prymitywnego okopu jest bardzo przywiązany i nawet podrastające już, próbujące latać młode ptaki lubią wracać do tego niby-gniazda na noc, by zaznać trochę rodzicielskiego ciepła. Te stworzenia nie mniej przywiązane są też do swych piaszczystych pustaci. Jak wiele innych gatunków żyjących od lat spokojnie na pustkowiach poligonów i w otaczających je urozmaiconych pomorskimi jeziorami lasach. Naliczono tu łącznie z lelkiem 16 gatunków ptaków zagrożonych wyginięciem w skali całej Europy, gdzie coraz trudniej o odludne pustki i niezalesione piachy. Pojawiają się tu także takie skrzydlate znakomitości, jak bielik, rybołów, kania ruda, bocian czarny albo żuraw. Ssaki drapieżne są tu niemal w komplecie, podobnie gady i płazy. Jest cała plejada rzadkich roślin, wszystko w ramach ostoi Natura 2000, w której dziś, po odmaszerowaniu wojsk, panuje błogi spokój.

Gmina Borne Sulinowo chce postawić na turystykę. W nadleśnictwie jest już ponad 60 km szlaków rowerowych i dwa szlaki konne. Kuszą jeziora – Pile, Kniewo, Długie – a także przystosowane do wypoczynku, a zarazem bogate przyrodniczo Zalewy Nadarzyckie z urozmaiconymi lasami. Mają też szansę przyciągnąć turystów. Wtedy pachnące wrzosami pustkowie nadal będzie spokojną ostoją. To miejsce, gdzie ćwiczono sztukę zabijania, a stworzono enklawę życia.

Wrzosy szeleszczą pod stopami. Ich przestrzeń zdaje się ciągnąć bez końca. Jesienią to pozornie martwe, fioletowe morze. Co jakiś czas trasę przecinają nam dziwne drogi i dróżki. Wśród tarcz wysychających już muchomorów leżą skorodowane skorupy pocisków i innego wojennego żelastwa. Odciski gąsienic ciężkich maszyn bojowych. Niczym blizny na wrzosowisku widnieją resztki okopów i lejów po wybuchach – ślady wojny, której nie było.

Śladami armii

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"