Od czasu gdy ostatecznie wygasł wielki piec w Samsonowie upłynęło prawie półtora wieku. Dziś w jego wnętrzu nie ma już śladów płomienia, sadzy czy topiącej się rudy żelaza. Wypłukały je deszcze i wywiały zimowe wiatry kruszące stare mury.
Piec, podobny do wielkiej beczki opasanej żelaznymi obręczami, nie przypomina budowli przemysłowej. Raczej przysadzistą obronną basztę z czasów średniowieczna. Wznosi się nad nią i nad domami osady wysoka kamienna wieża. Ale i ona nie służyła wojennym celom. To wieża gichtociągowa, inaczej zasypowa, z której koszami wsypywano gichtę – rudę żelaza, węgiel drzewny i topniki do położonego niżej wielkiego pieca. W ruinach, które zachowały się obok wieży, nie było rycerskich komnat, lecz modelarnia i odlewnia huty „Józef".
W romantycznej ruinie w Samsonowie, starej wsi w gminie Zagnańsk w pobliżu Kielc, nie błąkają się duchy białych dam i błędnych rycerzy. Ale tradycja, z jakiej się wywodzi, jest godna nie mniejszej uwagi niż rycerskie legendy. Samsonów i wsie okoliczne, czyli dawny klucz samsonowski, to kolebka nowoczesnego hutnictwa w Polsce. To tutaj w 1598 r. po raz pierwszy na ziemiach Rzeczypospolitej rozpalono wielki piec do wytopu żelaza, który zastąpił starożytne jeszcze dymarki. Wybudował go sprowadzony z Italii przez Zygmunta III Wazę Hieronim Caccio ze znanego rodu hutników z Bergamo.
Kolejnym przełomem było uruchomienie tu w 1645 r. pieca nowego typu, z którego uzyskiwano łatwiejszą do obróbki płynną surówkę, a nie gąbczaste kęsy żelaza. „Pieca takowego z ognia choć w uroczyste dni nie wygaszają, ale musi być ustawicznie z materią ogień, bo inaczej piec musiałby się zrujnować" – objaśniano w 1679 w „Ekonomice Ziemiańskiej Generalnej". Dzięki nowej technologii huta przyczyniła się do ocalenia Rzeczypospolitej w latach szwedzkiego potopu, dostarczając jej wojsku pancerze, piki, pałasze i muszkiety. W latach pokoju wytwarzano tu lemiesze, kowadła, siekiery i garnki.