W internecie kwitnie nielegalny hazard, a liczba oferujących go zagranicznych podmiotów w krótkim czasie się podwoiła – z 86 w 2012 r. do 156 w 2014 r. Celnicy, którzy w Polsce nadzorują hazard, nie potrafią go ukrócić. Za to ścigają graczy – wynika z raportu NIK, który poznała „Rzeczpospolita".
Po głośnej aferze hazardowej zaostrzono przepisy i od 2011 r. np. w ruletkę można grać tylko w kasynach. Zakazane jest organizowanie i udział w grach hazardowych online z wyjątkiem tzw. zakładów wzajemnych (bukmacherskich), które mogą być prowadzone w sieci tylko przez firmy posiadające zezwolenie Ministerstwa Finansów. Dziś mają je cztery firmy: Totolotek, Fortuna, STS i Millenium.
Jednak firmy z siedzibami w rajach podatkowych nie przejmują się zakazami. Oferują polskim graczom całą gamę usług: oprócz bukmacherki m.in. ruletkę czy blackjacka. Z powodzeniem je, również wbrew ustawie, reklamują. Kontrola NIK potwierdza, że celnicy są bezradni – nie potrafią ograniczyć działalności zagranicznym firmom zarabiającym w Polsce, choć te nie mają wymaganych zezwoleń.
– Tacy nielegalni internetowi bukmacherzy opanowali 91 proc. rynku. Ich obrót szacuje się na 5 mld złotych rocznie. Nie płacą podatków, a nasz budżet traci na tym każdego roku do 300 mln zł – mówi Paweł Rabantek, przedstawiciel Stowarzyszenia Pracodawców i Pracowników Firm Bukmacherskich.
Biznes oferujący taki hazard nie jest ścigany w przeciwieństwie do polskich graczy. Za udział w nielegalnym hazardzie grozi grzywna (do 720 stawek dziennych, czyli ok. 16 tys. zł), a także nawet do trzech lat więzienia. Obie kary mogą też być orzeczone łącznie. Celnicy prowadzą obecnie przeciwko graczom 1100 takich spraw. Łatwo ich namierzyć – po numerze karty płatniczej.