„Doładowanie za pół ceny" – na taką ofertę skusiło się wielu pasażerów korzystających w stolicy z karty miejskiej. Teraz zarówno oni, jak i oszuści zarabiający na lewym interesie mają kłopoty. Część osób już usłyszała zarzuty. Prokuratura skierowała właśnie do sądu sprawę trzech mężczyzn, którzy na szeroką skalę trudnili się takim zajęciem.
– Zostali oskarżeni o oszustwa komputerowe polegające na nielegalnym doładowywaniu Warszawskich Kart Miejskich, w wyniku czego stołeczny Zarząd Transportu Miejskiego stracił blisko 120 tys. zł – mówi „Rzeczpospolitej" Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Marek M. i Dominik K. są po trzydziestce, starszy od nich Jarosław Cz. – to 59-latek. Nie znali się, a każdy z nich na własną rękę świadczył usługę pozwalająca zaoszczędzić na biletach – tyle że wbrew prawu i z uszczerbkiem dla budżetu ZTM. Najstarszy z mężczyzn był specjalistą w branży – prowadzi własną firmę zajmującą się zakładaniem zabezpieczeń elektronicznych. Dwaj pozostali to amatorzy.
– Mężczyźni kodowali nielegalnie karty miejskie przy wykorzystaniu laptopa albo telefonu z czytnikami NFC i specjalistycznym oprogramowaniem. W zamian pobierali opłatę w wysokości od 30 do 40 proc. ceny biletu z legalnej dystrybucji – tłumaczy prok. Dziekański.
Z tych doładowań korzystali najpierw ich znajomi. Z czasem mężczyźni rozszerzyli działalność, a nowi klienci pojawiali się z polecenia. Za ich przyprowadzenie oferowano doładowanie gratis. Chętnych nie brakowało, w praktyce bezkosztowy dla sprawców interes kręcił się do czasu, aż ZTM odkrył, że w obiegu są nielegalnie zakodowane bilety na karcie miejskiej. Policjanci ustalili kto za tym stoi, zajęli komputery sprawców, dotarli do klientów, którzy skusili się na ofertę.