Oficjalnie było to 12 mld euro. Ale przygotowania do zimowych igrzysk w Soczi w 2014 r. miały pochłonąć 50 mld dolarów (jak twierdzi Bloomberg), gdy budowano w jednym miejscu. Teraz zaś w 11 miastach powstały stadiony, w dodatku – znów oficjalnie – ponad połowę wydatków pochłonęła infrastruktura komunikacyjna między nimi.
Dlatego rządowe podsumowania mundialowych wydatków wydają się całkowicie niewiarygodne. Tym bardziej że poza budżetowymi pieniędzmi użyto pod przymusem nieznanej ilości zasobów prywatnych. Z drugiej strony to osobliwe partnerstwo publiczno-prywatne obejmowało też wspólne (urzędniczo-biznesowe) rozkradanie pieniędzy wydzielonych z budżetu na przygotowania. Stąd na przykład siedmiokrotne przekroczenie kosztorysu budowy stadionu w Petersburgu. Sam diabeł tego ani nie rozplącze, ani nie policzy.
Czy te ogromne sumy mogą się kiedykolwiek zwrócić? Prezydent Putin zapewnia, że poolimpijskie obiekty w Soczi – którym prognozowano upadek – bez przerwy są wynajmowane na różne imprezy i zarabiają na siebie. Ale one znajdują się w jednym i to specyficznym miejscu. W pobliżu jest ulubiona rezydencja prezydenta Boczarow Rucziej. A pańskie oko konia tuczy.
Tymczasem mundialowe stadiony rozrzucone są od Uralu po Kaliningrad i już dziś można mieć pewność, że w mniejszych ośrodkach (takich jak, powiedzmy Sarańsk czy tenże Kaliningrad) nie będzie pieniędzy na ich utrzymanie. Popadną w ruinę albo będą bez przerwy dotowane z centralnego budżetu.
Moskwa liczy, że efektem mistrzostw będzie wzrost ruchu turystycznego i to częściowo pokryje wydatki. Piłkarskie święto ma bowiem pokazać inną, przyjazną Rosję (jak mówią sami gospodarze: „Może niezbyt trzeźwą, ale za to bardzo gościnną"). Spory z Zachodem uniemożliwią jednak Moskwie skorzystanie na tym.