Taka jest co tydzień futbolowa Polska, choć oczywiście nie wszystkie mecze to tak wielka demonstracja policyjnej siły jak przy Legii. Ale eskortowanych pociągów i autobusów są setki i każdy stadion trzeba chronić. Nawet w czwartej lidze, co pokazał ostatnio mecz Polonii Warszawa w Łomiankach.

Z ligowym futbolem od dawna problem ma państwo polskie i mają go kluby będące na łasce chuliganów. Najlepiej wiedzą o tym w Poznaniu, gdzie Lech już dawno się poddał i wkrótce zapewne przekonają się w Legii, gdzie prezes wychowany w kibolskiej subkulturze brata się ze złoczyńcami.

Kluby narzekają, że ponoszą koszty awantur na stadionach, zamykane są trybuny, UEFA nakłada kary. Łączę się z prezesami w bólu, ale stadion to nie jest wyspa i gdy kibice wylewają się na ulice, to jest już problem mój i mojego miasta. Piłkarski interes kręci się dlatego, że każdy z nas dokłada do tego ze swoich podatków, choć wolałbym, aby zamiast ochrony meczu wyremontować komisariat na moim Ursynowie.

Najsmutniejsze jest to, że dobrego rozwiązania nie ma, oprócz delegalizacji piłki nożnej, co żartem postulował jeden z policjantów, który kibiców Lechii Gdańsk jadących na mecz z Legią eskortował od Mławy (przedtem autobusowy konwój pilotowała policja z Trójmiasta i Olsztyna).

Patrzyłem na kibiców z Gdańska, gdy wysiadali z autobusów. Wyglądali normalnie – były dziewczyny, dzieci i inwalidzi. Szli spokojnie, a potem z jednego z autobusów wysiadł herszt z megafonem, zaintonował przyśpiewkę i popłynęły bluzgi. Schowałem się za plecami policjanta, bałbym się tam stać, gdyby go nie było. Mecz nie sprawiał mi już żadnej przyjemności, bo co to za radość, którą chronią armatki wodne i konna policja.