Złoty w dalszym ciągu pozostaje mocno uzależniony od globalnych nastrojów, które nie są zbyt sprzyjające w obliczu obaw przed globalną recesją, kryzysem energetycznym w Europie, dalszym zaostrzaniem polityki pieniężnej przez kluczowe banki centralne na świecie i przedłużającą się wojną za naszą wschodnią granicą, która stawia Polskę i cały nasz region w gronie rynków o podwyższonym ryzyku inwestycyjnym. W poniedziałek inwestorzy po raz kolejny przypomnieli sobie, jak blisko Polski toczy się konflikt w związku z eskalacją działań w Ukrainie, gdzie miały miejsce zmasowane ataki rakietowe na ukraińskie miasta.
W efekcie złoty tracił na wartości względem najważniejszych walut, kontynuując negatywny trend z poprzedniego tygodnia. Za dolara znów trzeba było płacić nieco ponad 5 zł, frank szwajcarski kosztował nawet 5,04 zł, a euro wyceniane było maksymalnie po 4,88 zł. To wartości niewiele poniżej historycznych rekordów, do pobicia których brakuje zaledwie kilku lub kilkunastu groszy. Dopiero pod koniec dnia poniedziałkowe straty udało się odrobić.
W perspektywie kolejnych dni trudno jednak o optymizm. Za słabość złotego odpowiadają także czynniki lokalne. Przyspieszająca inflacja przemawia za koniecznością bardziej zdecydowanych podwyżek stóp, co kontrastuje ze stanowiskiem szefa NBP i decyzją Rady Polityki Pieniężnej o pozostawieniu stóp procentowych bez zmian (ku zaskoczeniu rynku), która zresztą sprowokowała ostatnią falę osłabienia złotego.
W ocenie ekspertów nie ma czynników, które mogłyby odwrócić niekorzystny trend w notowaniach polskiej waluty, co oznacza, że presja na złotego utrzyma się jeszcze przynajmniej do końca 2022 roku.